wtorek, 6 grudnia 2011

Circadian Eyes

Pisanie mi dziś nie idzie. Walcząc z opisem figury Chrystusa Zmartwychwstałego, która w swej formie jest tak prosta, że aż nieznośnie ją zawrzeć w słowa, skapitulowałam. 
Pomyślałam, że dalsza walka z tekstem może się skończyć równie dramatycznie jak konfrontacja z własnym artyzmem i wrodzoną niezdarnością. Czyli dzień z cyklu: "wszystko mi z rąk leci". I to jak leci! Biurko ucierpiało po tym jak dwukrotnie upuściłam na nie słoiczek z farbą, wylewając z sześćdziesiąt procent zawartości. Potem przez nieuwagę zrzuciłam wisior, chcąc go skleić, mając dwie minuty do wyjścia, włączyłam w to sklejanie dodatkowo palce, skończyło się na tym, że siła grawitacji po raz kolejny wyczuła niezręczność moich dłoni i wisior tym razem rozpadł się już na większą ilość część.
Załamana myślą, że w takim tempie zapewne do północy ściągnę omen śmierci na siebie lub, nie-daj-Boże, osoby znajdujące się w moim pobliżu, wyszłam w ciemną noc z parasolem, modląc się, by nikogo nim nie uszkodzić.
Na szczęście tak się nie stało. Na wszelki wypadek malowania koszulki dziś nie kończę. Na samą myśl rysują mi się w głowie apokaliptyczne wizje.
...

I zachody. Jeszcze z domowego okna. Dwa różne. Drugi właściwie to już bardziej zmierzch. I bynajmniej nie jest to żadna reklama. W dodatku uchwycone telefonem. Mimo wszystko piękne same w sobie.


...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz