wtorek, 31 stycznia 2012

okres burzy i naporu


Sesja. Czas, w  którym wszyscy studenci zostają romantykami. I nie myślcie tu wcale, że biegają z różami, albo że recytują sążniste poematy (choć czasem na ustnych... może :P), o nie, nie. Tu chodzi o solidarny ból istnienia. Grymas boleści, ogólna chęć wbicia noża w notatki, wypite hektolitry kawy... I inne przymioty, które sprawiają, że nawet Werter wydaje niepoprawnym optymistą. Taaaa....
Dobra, koniec ściemniania. Sesja nie Hatifnaty, bać się jej nie trzeba... zbytnio. Jutro czeka mnie ostateczne starcie z okropnym przeciwnikiem, jakim jest sztuka XIX wieku, tzn. mam wielką nadzieję, że ostateczne. Przede mną więc noc z samymi niesamowitymi malarzami i ich jeszcze bardziej niesamowitymi dziełami... Są slajdy, jest impreza :)
...

Co do zdjęć. Pierwsze jest zrobione jakoś rok temu, jeszcze na Mogilskiej (widok adekwatny do nazwy ulicy), czyli nic innego jak piękny styczniowy poranek. Zaćmieniowy. Tak odnośnie dramatyzmu sesji. Drugi już na obecnym końcu świata. Ptaszysko czmychnęło, tuż po tym jak zdążyłam wykonać zdjęcie. Taka metafora ulotności...Dziś będzie tak górnolotnie :P.
PS. Żadne nie jest przerabiane, czyli kolory full real. O ile mój aparat wie co to znaczy.


...
A dziś czekało mnie zaliczenie ze styloznawstwa.
Pierwsze jakaś płaskorzeźba, spoko, lecimy z opisem. A potem moim oczom ukazał się taki oto widok.
  
 
Medardo Rosso: pic.

Pomyślałam... góra lodowa. Od razu przypomniało mi się, że jedna z nich pogrążyła Titanica. Ale student nie zając, nie ucieka przed niebezpieczeństwem. Co prawda w trakcie wypowiedzi dowiedziałam się, że w zasadzie są to ludzie (oczywiście domyślałam się tego od początku, nikt nie robi rzeźby góry lodowej, albo rodziny bałwanów, ale mimo wszystko...), ale generalnie podołałam. I jakoś to było. 
...

A po głowie chodzi:

So everybody, take a breath and... fighting!


sobota, 28 stycznia 2012

nuuuuudy

Długo żyłam w nieświadomości istnienie czegoś takiego jak napój aloesowy. Trudno się dziwić skoro coś jest koreańskim ustrojstwem. Uświadomiła mnie co do tego dopiero jedna z koleżanek, umieszczając nawet koło owego specyfiku serducho, co oczywiście dodatkowo spotęgowało moją ciekawość.
Będąc na zakupach zaopatrzyłam się więc w półtoralitrową butlę i przywlekłam ją ze sobą do mieszkania. Jednakże fakt, że coś zwie się napojem aloesowym, powodowało u mnie niemałą niepewność co do smaku i tak właśnie owa zielona butla, zacnej postury, przestała koło mojego łóżka blisko tydzień. Za każdym razem łypiąc w moją stronę z wyrzutem... Dziś jednak zadość się stało tej ciężkiej atmosfery. Ja i mój lemurowy kubek postanowiliśmy sprostać temu zadaniu. I prawda okazała się... orzeźwiającą wodą z cząstkami aloesu o posmaku winogronowym. Gdyby nie te pływające meduzy trudno byłoby ją odróżnić od zwykłego napoju winogronowego. Całkiem fajna sprawa. Dostępna również w innych wariantach smakowych.

A tak w ogóle to w sieci możecie przeczytać o cud właściwościach owego specyfiku. Bo oprócz wszystkich dziwnych przypadłości, ma on zbawienne działanie na nasz organizm i dobrze go oczyszcza. Uf... koniec tego niezwykle barwnego wywodu. Zapewne wszyscy posnęli nad klawiaturą. Przepraszam. Odpokutuję.

 Yeah, paint revolution xD



środa, 25 stycznia 2012

sleepy

Podziwiam studentów, którzy w czasie sesji potrafią nie spać kilka nocy z rzędu, ucząc się na potęgę. Ja dwóch dniach niecałkowitego spania, jestem trochę nie kumata, choć zombie jeszcze nie przypominam. Przynajmniej nie więcej niż zwykle. W dodatku wczoraj nasza łazienka też nie wytrzymała tej naukowej atmosfery i zalała sąsiadkę z dołu. Sąsiadka przerwała ciszę nocną szaleńczymi brzęczeniami dzwonka, nawoływaniami na nas, naszą łazienkę i znowu na nas. Skruszone przeprosiłyśmy, bo cóż zrobić, wanna skruchy nie wyrażała. I tym też sposobem, nasze wielkie zamiary nauczenia się na dzisiejszą historię kultury, raczej spełzły na mozolnym wpatrywaniu się w zdania natury kosmicznej. Na szczęście sytuacja opanowana, przynajmniej jeśli chodzi o cieknącą wodę, bo hk pozostaje wielką niewiadomą.


A dziś mam zamiar zrobić dokładnie to, czyli  rzucić się w kierunku mojej ukochanej poduszki z Jasiem i Małgosią i udawać, że mnie nie ma. Nie jest jednak lekko... historia sztuki XIX w. level: powszechna, jeszcze przede mną. Ale to za chwilkę, jak na razie kawa (o potężna mocy!) i kandyzowane banany. I trochę muzyki.

Marry Me, Mary!/매리는 외박중 ep. 3
Niebawem pewnie zostanę zesłana do umieralni za publikowanie takich treści...
A pradawni bogowie będą się temu przyglądali, milcząc.
Bo sami oglądali Pingwiny w sieci...


I cudowna nuta, która przypomniała o sobie w trakcie obiadu.
Pierogi z brokułami i francuskie melodie. To jest to!
Warto mieć instytut usytuowany między takimi miejscami jak Zapiecek a Miód i wino. :]


wtorek, 24 stycznia 2012

lemurowy kot


Kot z lemurowym ogonem z Pałacu biskupiego.
Ciągle odkurzam zdjęcia z ostatniego objazdu.

Plastyka figuralna
projekty artystów z Instytutu Wzornictwa Przemysłowego
lata 50/60 XX w.
MN Kielce

.... 
Pora zabrać się za historię kultury. Nie chce się jakoś. Mimo to działamy! 
Na uspokojenie dziwaczności dnia Yiruma.  Tym razem z wokalem, a co!

River Flows In You by Yiruma (Vocal Ruvin)


sobota, 21 stycznia 2012

scary beginning, czyli atak z zaskoczenia

    Tak właśnie. Bo wszystko ma swój początek. Ja opowiem o tym jak dokładnie rok temu, w pewne późne, czwartkowe popołudnie stałam się fanką, najpierw Japonii, potem Korei, a dokładnie całej tamtejszej współczesnej kultury.
    Zupełnie nieświadoma, czyhającego na mnie w mrokach sieci niebezpieczeństwa. Gdzieś między kolumnami ze Strzelna, a typem pięknych Madonn. Otoczona przez sterty notatek i piętrzące się książki. Zrobiłam sobie krótką przerwę w nauce. I wtedy też, zajrzałam na fejsa. Moją uwagę przykuł link, umieszczony na tablicy  Sis przez  naszą wspólną koleżankę, wraz ze zdjęciem kolorowym i pstrokatym. Nie zastanawiając się zbyt długo, kliknęłam. Zupełnie nie spodziewałam się, tego co miało zaraz nadejść...
     Okazało się, że jest to serwis azjatyckich dram, a link odnosił się do japońskiej dramy: Hana Yori Dango. Spojrzałam sceptycznie na straszliwie oczodajny plakat z grupką Japończyków, spoglądających na mnie z optymizmem. Pomyślałam: no way! Mimowolnie skojarzyło mi się to z falą brazylijskich tasiemców, które kilka lat wcześniej zalały naszą telewizję. Ciekawość jednak wzięła górę nad rozsądkiem.
     Pomyślałam: "Włączę na 15 min., żeby zobaczyć co to"... Skończyło się na tym, że obejrzałam z rzędu trzy odcinki... Na prawdę. Totalny upadek. A każdy z nich trwa prawie godzinę!!! Mój obraz musiał być opłakany. Egzamin na karku, tonę w notatkach, a tu zaskakuje mnie, niczym ninja, banda Japończyków i jeszcze nie mogę się doczekać kolejnego epizodu.
     Trzeba przyznać, że pierwsze minuty wywołują myśli podobne, jakie wywołał w moim przypadku plakat. Ale potem twój mózg, przestawia się na azjatycką rzeczywistość i nagle zauważasz, że stałeś się fanem tych wszystkich pierońskich serii. Cóż począć... jakoś trzeba z tym żyć... :)
      


Hana Yori Dango: 1 i 2 (jap)
Hanazakari no kimitachi e, Buzzer Beat (jap)
You're beautiful, City Hunter, Protect the boss (kor)

     Niestety muszę Was zasmucić. Jeśli ktoś z Was miałby ochotę, na własne oczy przekonać się, o czym mowa (Nie sądzę, by było zbyt wiele takich osób, po tym co napisałam. Ale mimo wszystko.) W toku dzisiejszych wydarzeń, również i dramy ucierpiały i zostały usunięte z polskich serwisów (a przynajmniej część z nich). Nie wiem jak sprawa odnosi się do stron anglojęzycznych. Koniec końców, cień Mordoru zawisł nad światem wirtualnym. Co z tego wyniknie, to się dopiero okaże.


Piosenka z HYD. Ależ dawno jej nie słuchałam.
A jaki sentyment obudziła.


czwartek, 19 stycznia 2012

rainbow


Bo czasami wydaje mi się, że widzimy tylko ciemne punkty naszej codzienności. 
Choć oczywiście, są one tylko punktami pośród całej ferii barw.

...

I zbliża się rocznica dramatycznych wydarzeń sprzed roku, które na zawsze zmieniły moje patrzenie na świat. :)

poniedziałek, 16 stycznia 2012

wspomnienia

Ciekawie jest znaleźć własne wynurzenia sprzed ponad dwóch lat. Zobaczyć jakim dziwnym człowiekiem się było. I zrozumieć, że dziwność jest  przypadłością postępującą, a obecny stan nie mieści się już zupełnie w granicach normy. A jeśli dodatkowo skumulowało się to z rzeczywistością pokrętnych historyków sztuki, skonfrontowało z kulturą Azji i wdepnęło w świat Prattchet'a to można być pewnym, że powstało z tego jakieś straszliwe monstrum. Bez dwóch zdań.

Eksploracja obcej planety.

"Czasem w mojej głowie rodzą się bardzo irracjonalne pomysły...
Dzisiejszy przebił wszystko:D

Podczas dłużącej się nieco podróży do domu, w niezwykle niekomfortowej mżawce, dostrzegłam pasącą się na działce sąsiada, zmokniętą kozę...
Pomyślałam zamekne do niej < wiem,wiem... ale wspominałam o irracjonaliźmie niektórych moich pomysłów>, o dziwo odmekła ochoczo i popatrzyła z entuzjazmem w moją stronę powoli przeżuwając trawę. Zdziwiona zaistniałym faktem zamekłam ponownie, a ona ponownie odmekła< nie mam pojęcia o czym traktowała ta niecodzienna konwersacja, ale kozie najwidoczniej się podobało>.  Kozy są dziwne, ale to nic w porównaniu z ludźmi...

Moja siostra idąca obok patrzyła na mnie dziwnie myśląc zapewne "ooo Boże, czy to aby na pewno moja rodzina?!" w sumie ona w ostatecznym rozrachunku też miała niezły ubaw..."

Ale skoro większa część populacji nie ma oporów rozmawiania ze swoim kotem, czy psem, to dlaczego miało by to być dziwne w przypadku takiej kozy.

Powinnam skończyć z filozofowaniem...
Zdecydowanie...

niedziela, 15 stycznia 2012

musical miracle

A dzisiaj wszystko pachnie pomarańczami i kawą. Powoli przesuwane kartki z notatkami mieszają się w oczach.
Wczoraj przegrałam z moim natchnieniem. Odstawiłam malarzy. Zabrałam się za koszulkę, której koncepcja już dawno wierci mi dziury w głowie. 

Na tym jednak koniec. 

Romantyzm nawołuje.



I jeden z wielu obrazów typu: student w niemocy: Ramon Casas.
:)

piątek, 13 stycznia 2012

let it snow... let it snow...?!?

Czyżby zima wreszcie przyszła. Czy to kolejny z  jej zrywów straszaków, tak popularnych w ostatnich miesiącach..... Pożyjemy zobaczymy.

A poza tym po raz wtóry przegrałam z moją kobiecą naturą. Niestety przeceny są wrogiem, którego atak jest bardzo trudny do odparcia...


A żeby nie było gołosłownie, tak wygląda widok za oknem:




Lovey Dovey Dovey Uh Uh Uh Uh Lovey Dovey Dovey Uh Uh Uh Uh :)




środa, 11 stycznia 2012

....

     Ostatnio jakoś głośno w koło. Za dużo hałasu. Codzienność ma w sobie zbyt gwałtowne beat'y. Jest we mnie potrzeba ciszy. Uciekam od zgiełku. Jednocześnie nie do końca jestem w stanie z nim zerwać. Może boję się tego co mogę usłyszeć. Może kiedy przestanie docierać do mnie dudnienie rzeczywistości, przyjdą moje własne myśli. Jednak duża część mnie wyrywa się ku temu. Ma dość obecnego stanu. Pragnie spokoju.
     Zdejmuję słuchawki. Odpoczywam od melodii. Skupiam się na słowie.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

fighting !!!

     Kiedy mózg niedomaga zblazowany dużą dawką sztuki "soc" potrzeba czegoś lekkiego. Na czas sesji zrobiłam całkowity out z rzeczywistości koreańskiej dramy. Aczkolwiek przyciągnął moją uwagę, gdzieś rzucony, tenże filmik. A w Protect the boss znalazłam najlepsze sceny walki od czasu nieśmiertelnej Briget Jones. Absolutnie. Para spierających się ze sobą od paru lat kuzynów jest całkowicie nierealna i przekomiczna w całym swoim wyrazie. 
    Jednocześnie nieustannie ubolewam nad modnym w Azji typem fryzur męskich, totalnie niemęskich przy okazji. W dodatku zasłaniających całe czoło, przywodzących na myśl postać Biber'a (jeśli nie wiesz kim on jest, tym lepiej dla Ciebie), co raczej nie jest najszczęśliwszym skojarzeniem. A na nieszczęście, ten typ uczesania pojawia się obecnie w niemalże każdej koreańskiej dramie. I to nawet zabójczy City Hunter, który potrafi obezwładnić człowieka zeszytem, nosi się właśnie w ten sposób. Jest to chyba najsłabszy punkt tej serii... no może poza różowymi spodniami. Czy pracując w Błękitnym Domu wypada nosić różowe spodnie??? No wydaje mi się, że nie bardzo. Ale może się mylę. Błękitny... różowy... jeszcze zasłona w kwiatki i zrodzi się nam prawdziwa sielanka. Ok. To by było na tyle z najeżdżania na moją ulubioną, oczywiście sensacyjno-kryminalną z wątkiem zemsty w temacie, dramę koreańską.
         Miałam nie pisać nic, a tu takie coś. A teraz nie pozostaje mi nic innego jak wrócić do nauki. Styczeń jest zaiste niesamowitym miesiącem.





"You came?"
"Yes, I did"
"Oh good, now leave."

niedziela, 8 stycznia 2012

everything goes to past



Aleksander Gryglewski, Sala Karmazynowa w Podhorcach, 1871, Muzeum Narodowe w Warszawie.
Reprodukcja z: Andrzej Ryszkiewicz, Malarstwo polskie, 1989 Warszawa.

 Podhorce 2011.




czwartek, 5 stycznia 2012

Iceland

Kiedy już zawiewa arktycznym chłodem z północy mogę wspomnieć o jednym z miejsc na mojej liście "do zobaczenia".
A mianowicie o... Islandii!!!
Buchające niczym gejzer pragnienie pojechania tam zrodziło się w momencie, gdy x* lat temu obejrzałam w 5-10-15* relację z wyjazdu właśnie na tą północną wyspę. Wtedy oczywiście główną rzeczą, która przykuła moją uwagę były kamienie, skamieliny i różne tego typu cuda, które podróżnicy przywieźli ze sobą.
Niespełnione powołanie geologa ciągle we mnie żyje... :)
Od tego czasu nie mogę zapomnieć tych zapierających dech w piersiach krajobrazów, i mam wielką nadzieję, że kiedyś uda mi się ujrzeć to piękno na własne oczy.
 * tak na wszelki wypadek.. x w tym wypadku znaczy niewiadomą, nie zaś 10:)
*tak, tak... kiedy to było.  

A tu video, które skłoniło mnie do tego wywodu:


screenshots from YouTube video.
Zachęcam też, by zobaczyć islandzką galerię na STYLEDIGGER.