piątek, 28 grudnia 2012

Rock Baby Wake up!

Gdyby nie napisy końcowe Rurouni Kenshin'a zapewne nie zapętlałabym dziś namiętnie kawałków One Ok Rock. Jednak film obejrzałam, rockowe dziecko nagle się przebudziło i chce więcej. Dlatego też dziś trochę japońskiej muzyki, wykonywanej (niestety) w dużej mierze w języku angielskim.

Kilka kawałków trochę przypominających mi okres młodzieńczego buntu. Glany zamienione na obcasy. Koszulka z czachą, o którą było tyle zamieszania, dogorywa gdzieś na dnie szafy. A ja zostałam fanką kpopu. Jednak, jak widać, dawnych skłonności nie da się zbyt łatwo wykorzenić.



 

 




poniedziałek, 24 grudnia 2012

BYŁA NOC

"Jest noc. Bezruch. Z daleka dobiega szum miasta, gwizd odchodzących pociągów, na niebie łuna świateł.
Pijesz kawę. Odbierasz podawanego papierosa. Siedzisz nad swoją robotą. Dobiegają do ciebie rozmowy, śmiechy. Ktoś o czymś z ożywieniem opowiada. A ty sobie nagle uświadamiasz, że ciebie to już nic nie obchodzi. Jesteś tym, który „już wie", jedynie pewnym faktem jest dla ciebie śmierć. Patrzysz ze zdziwieniem na ludzi, którzy potrafią żyć normalnie, pytasz: „jak długo tak jeszcze będą trwać w niewiedzy?" Czasem sprawy i kłopoty twojego dnia zdają się zrywać z ciebie skorupę, ale to tylko pozór, który cię tym bardziej rozdrażnia i złości. Czasem na chwilę włączysz się w nurt życia, aby potem popaść w tym głębszą odrętwiałość. Łapiesz się na jakichś próbach zabezpieczenia i stwierdzasz, jak jesteś śmieszny. Uciekasz w szalone prace, w interesujące hobby, i wiesz, że to wszystko nie ma sensu.
Ale może będzie ci dane, kiedy tak trwasz na stanowisku swoich obowiązków, jak pasterze czuwający nad trzodą, że w ciszy dobiegnie cię śpiew Aniołów. Ale może będzie ci dane, że w swojej ciemności ujrzysz gwiazdę trzech Mędrców. Wtedy idź za nią. Przełam bezwład. Na pół po omacku, bez pewności, czy się nie mylisz, ryzykując błąd, potykając się o zeschłe trawy i sterczące kamienie. Byłeś tylko nie dał w sobie zagłuszyć śpiewu. Byłeś tylko nie odwrócił oczu i nie stracił światła gwiazdy. Idź za nią, aż znajdziesz Jezusa leżącego w zimnie i nagości na sianie, l złóż Mu swój dar.
Idź za nią, aż znajdziesz człowieka samotnego, bezradnego, skrzywdzonego, opuszczonego, któremu nie ma kto pomóc, któremu możesz pomóc tylko ty. Idź za nią. Aż znajdziesz się wobec sytuacji krytycznej, sprawy beznadziejnej, na którą wszyscy patrzą z obojętnością, której już wcale nie widzą, a jeżeli nawet widzą, nie ma tego, kto by chciał zaryzykować, kto chciałby się poświęcić. To jest twój czas. Wołanie do ciebie. Daj, jak pasterze, na co cię stać. Nie wahaj się, bo to ostatni może raz usłyszałeś ten śpiew.
"
x M.Maliński "Aby nie ustać w drodze"



Wszystkiego co najpiękniejsze na ten czas świętowania! Wyjścia z komercyjnego marazmu, przystopowania i odpoczynku w gronie najbliższych. Radości, miłości i zachwytu! Nie dajcie się rutynie i przyzwyczajeniom. Wesołych świąt! :):* 

niedziela, 23 grudnia 2012

przedświąteczny rozgardiasz

Jeśli zwariować to właśnie teraz.

Już od czterech dni siedzę w mej górskiej dolinie, radując się ucieczką od miejskiego harmidru. Nie żeby domowe przygotowania nie przynosiły niespodzianek. Jeszcze nie zdarzyła się idylliczna sytuacja, by wszystko poszło, jak to mówią - po maśle. 

Jak zwykle w ostatnim momencie pojawiają się budzące grozę znaki zapytania w postaci np.: czy mamy sprawne światełka choinkowe? Jakby bez nich święta nie miały sensu. Osobiście je uwielbiam i bynajmniej nie znikają z mego pokoju wraz z przybyciem wiosny. W tym roku generalne sprawdzanie ich działania spowodowało wybicie korków i śmierć mojej żarówki (zdarzenie staje się bardziej bolesne, po przejściu na tryb energooszczędny). Próba jej wymienienia skończyła się tym, że najpierw długo naradzano się: jak też mogło się to stać (?!), po czym wykręcona została cała lampa, bo żarówka ogłosiła wszem i wobec, że zostaje. Postanowiono czekać na specjalistę, czyli pana domu. Ostatecznie wieczorem wchodząc do pokoju poczułam się jak w dżungli. Bo zdemontowali mi papierową osłonę z klosza. Ja zrobiłam: jaaaa czadzior! Moja Siostra stwierdziła, że powstała ornamentacja ją przeraża i ucieka. Jak na razie jest jak jest. Jak oświecę lampę na biurku (też bez klosza - to chyba powoli staje się moim znakiem rozpoznawczym) jest trochę mniej fiksacyjnie.

Poza tym nowe lampki jednak zdobyłam. Wbrew temu co mówi wizualizacja są białe. Mój aparat przechodzi kolejną fazę buntu. Już dawno nie robiłam zdjęć, zdążyłam zapomnieć jaka to frajda. Choć moja cyfrówka pozostawia wiele do życzenia. 
Nauczyłam się też tworzyć żurawie origami! Większość pewnie stwierdzi, pfff co w tym trudnego? W moim przypadku jednak dwie pierwsze próby zakończyły się fiaskiem. Już traciłam nadzieję w moją kreatywność, jednak nie dałam za wygraną i w końcu się udało. Jak na razie mam jednego osobnika, potrzeba mi całego stadka.






Ha! I lektury na czas świętowania. A w nich to, co artyści o sztuce piszą. Możecie wierzyć, albo nie, ale już wielokrotnie spowodowali uśmiech na mej twarzy. Z całym szacunkiem, ale czasem piszą takie fanaberie, że trudno zachować powagę. Potem patrzycie... Platon... Da Vinci... A rzeczywistość już nigdy nie będzie taką, jaką była ;).

A na koniec jeszcze szalony ptasiec śpiewający Last Christmas  (Jedyne wykonanie, które toleruje. Zwykle ta pieśń przyprawia mnie o ciarki.):
http://www.youtube.com/watch?v=WzUbVnToUuc
:D



sobota, 1 grudnia 2012

ZzzzZzzzzZzzzz

Zaczął się ten niedobry czas kiedy to ma się wrażenie, że jest środek nocy, pomimo że wskazówki jednoznacznie stwierdzają godzinę 18. Zwykle postrzegam siebie jako nocnego marka, jednak sezon zimowy uzmysławia mi, że mogę się nieco w tym względzie mylić. Tak właśnie jest dzisiaj. Kawa pomogła nieznacznie. Choć... może nie jest za późno na kolejną? 

[10 min. później] Coffee my friend! Od razu lepiej ;)

Wczoraj chwalebnie zainwestowałam w podręcznik do koreańskiego. W końcu. Po kilku miesiącach wirtualnej nauki, choć w sumie zarzekałam się, że nie jest mi potrzebny. Brak sprawnego komputera jednak robi swoje, a muszę również powiedzieć, że raczej jestem typem tradycjonalisty, który popiera książki w wydaniu zdecydowanie namacalnym. Czytanie z monitora uważam za przykrą konieczność, choć czasem i tak trzeba. Wracając jednak do podręcznika. Mój nowy nabytek wzbudził we mnie powtórną falę entuzjazmu. Przeglądnęłam go parę razy i zaczęłam intensywniej zagłębiać się w treść. Ostatecznie opisy około gramatyczne nieco rozłożyły mnie na łopatki (niestety zostawiłam dziada w Krakowie, ale obiecuję, że kiedyś pojawi się cytat), ale nie zniechęciły, oj nie.


PS
Z wyznań zagubionego blogera. 
Moje Twitter'owe okienko uległo awarii i jakoś nie mam pomysłu jak je naprawić, więc jakbyście chcieli wiedzieć na bieżąco co i jak (wiem, systematyczność u mnie kuleje, ale walczę zaciekle xD), zapraszam: https://twitter.com/szufladowylemur


   November on Tumblr: http://corrall.tumblr.com/ . I kolejny miesiąc za nami.




wtorek, 27 listopada 2012

leżakowanie

Biega sobie człowiek chyżo, to tu, to tam. Nagle bach! Choróbsko jakieś się przypałęta i leży jak długi. Ja również padłam ofiarą tej przypadłości burego okresu jesienno-zimowego. Trzydniowa gorączkowa burza już zniknęła, więc zaczyna robić się lepiej. Po raz kolejny stwierdzam fakt, że powinnam zostać swoim własnym lekarzem pierwszego kontaktu, bo jego zalecenia nie różnią się z tym co zwykle stosuje, gdy dopada mnie niemoc, a 2,5 godzinna medytacja tablicy "Zakrzepicy żylnej" w miejscowej przychodni dodatkowo mnie w tym utwierdza.

Gdy było nieco lepiej nadrabiałam odcinki Rancza. Oj brakowało mi Solejukowej ;)

A jak było gorzej, zapuszczałam sobie Urban Zakapa i wszystko stawało się jakieś takie bardziej przyjazne. Moje niedawne odkrycie. Uwielbiam ich słuchać w deszczowo-szarej lub wieczornej aurze. Brzmienie ich głosów ma w sobie tyle dobrej energii i ciepła, że od razu ta wszechobecna niepogoda przestaje mieć znaczenie. 


niedziela, 11 listopada 2012

Niedziela. Jak zwykle. A może trochę inaczej.

Chłopcy jak zawsze w rządku okupują stopień ołtarza. Stąd nie wyrzuci ich żadna srogo wyglądająca babcia z litanią słów karcących ich brak wychowania na ustach. Witają się podaniem dłoni jak na prawdziwych mężczyzn przystało. Zwykle potem przysiadają na stopniach szukając punktu zaczepienia w kosmykach dywanu, bo nie bardzo rozumieją sens nawoływań księdza. Chyba, że pojawi się, tak jak dziś, przybysz z daleka. Wtedy słuchają obcego języka. Odwracają głowy, gdy nagle rzeczywistość ulega zakrzywieniu i nie przypomina tego do czego przywykli. Ostatecznie z lekką dezorientacją rozchodzą się do domów, by zająć się całą resztą swoich własnych niedzielnych celebracji.

W domu śniadanie, które z powodu owego dziwnego zakrzywienia przestrzeni jem w okolicach obiadu. Właśnie uświadamiam sobie, że wspomniany obiad w moim przypadku w ogóle nie miał dziś miejsca. Ale dzień jeszcze długi, co z tego że słońce zaszło, nic straconego. Kawa, dla odmiany, z mlekiem. Szybkie uporanie się z częścią tekstu na translatorium przy Mumfordach w słuchawkach. I chwila błogiego lenistwa. Dziś odsunęłam od siebie wszystkie: "muszę", "powinnam", "należy". Zamartwianie pozostawiłam na dni robocze. Od jutra zacznę panikować, że nadal brak tematu magisterki. Od jutra zacznę rozmyślać jak przeczytać wszystko, co przeczytać nakazano. Ale to dopiero od jutra. A dziś jeszcze trochę poświętuję, pomruczę pod nosem i może za pięć dwunasta zmuszę się do spakowania torby.



piątek, 2 listopada 2012

Jesteś uparty? Możesz zacząć obwiniać swoją grupę krwi

   Nie wiem czy tylko ja biedziłam się nad ważną rolą grupy krwi w biogramach koreańskich artystów, bo może wszyscy już dawno uświadomieni są do kwestii ogromu informacji jaki niesie ten, dla nas raczej mało istotny, fakt i tylko ja nadal trwam w kulturalnej epoce neolitu. Jednak dotarłam do sedna problemu i o tym dziś będzie.
  No właśnie: co z tymi grupami krwi? Czy ludzie zachodu przywiązują do tego uwagę? Znam osoby, które nie mają pojęcia co też płynie w ich żyłach, więc mniemam, że raczej nie przywiązujemy. No chyba, że jesteśmy zapalonymi dawcami organów albo studentami medycyny. Myślę, że właśnie przez wzrastanie w takiej, a nie innej mentalności wspomniane biogramy budziły raczej wnioski typu: "azjatyckie fanki są baaaardzo dociekliwe", tudzież "skoro na własne oczy widziałam już Klaszczące Irokezy i Nice Peace nic nie powinno mnie dziwić". Nieustannie mnie to nurtowało, jednak nigdy nie miałam w sobie tyle uporu, by co nieco w tej kwestii poszukać, czy może nie sądziłam, że cokolwiek za tym idzie. I tu się zdziwiłam.
   Pierwsze oświecenie przyszło dzięki SweetAndTasty i nowej odsłonie KWOW, o którym już kiedyś pisałam. 


   I tym też sposobem dowiedziałam się, że grupa krwi kulturze Azji (szczególnie Korei i Japonii) ma znaczenie i to duże. Istnieje bowiem przekonanie, że nasza grupa krwi odpowiada bezpośrednio za typ osobowości. Coś w stylu naszych wierzeń około-horoskopowych. Oczywiście różne są podejścia względem tej kwestii, jedni biorą ją do siebie tak bardzo, że zaczyna to wzbudzać niepokój. Inni całą sprawę traktują na poziomie żartu. Tak czy inaczej miało też swoje negatywne skutki w historii, gdy starano się dowieść wyższości jednej rasy nad drugą. Dziś naukowcy badają i owe badania publikują. Co z tego wyniknie? Nie wie nikt.

A co z naszej grupy krwi możemy wyczytać? Zacytuję tutaj tekst Hyejin Kim w tłumaczeniu Małgorzaty Karaś:

Grupa krwi A, rozmarzony romantyk
Wrażliwa osoba. Łatwo cię zranić nawet najdrobniejszą rzeczą i jesteś niepotrzebnie wrażliwą osobą. Myślisz po swojemu, odbierasz i źle rozumiesz wydarzenia. Zachowując myśli dla siebie, wydajesz się być miłą osobą, która troszczy się o innych i zajmuje otoczeniem. Lubisz romantyczny nastrój, zapominasz o rzeczywistości i odpływasz do innego świata. Jesteś niespodziewanie upartym perfekcjonistą…


Grupa krwi B, miły optymista
Optymista, który cieszy się życiem. Potrafisz nawet śmiać się ze swoich porażek. Masz romantyczne skłonności, czasami twoje myśli odbiegają od rzeczywistości. Ale jeśli będziesz prowadził zbyt swobodne życie, możesz niespodziewanie narobić sobie wielu wrogów.  Powinieneś zmienić swój zbyt uległy charakter. Zastanów się, czy nie poddajesz się za szybko…


Grupa krwi 0, pewny siebie przywódca
Masz bardzo żywy charakter i jesteś dobrym przywódcą. Ze względu na swoją dobroć, zawsze starasz się pomagać innym. Chcesz, aby twoje życie było bardziej dramatyczne, dlatego ludzie dookoła ciebie mogą nie czuć się zbyt komfortowo. Pamiętaj, że szczęście da się odnaleźć także w zwyczajnym życiu. Rozpiera cię duma i nie lubisz, gdy inni przeszkadzają ci. Chciałbyś żyć na swój sposób, ale zbyt duża pewność siebie może się na tobie zemścić. Gdy ponosisz porażkę, czujesz się przygnębiony. Spokojnie! Nie zapominaj, że nie zawsze musisz odnosić sukces.


Grupa krwi AB, konsekwencja, cierpliwość i koncentracja.
Dzięki ogromnej cierpliwości i koncentracji stać cię na wiele. Gdy pracujesz z innymi nad jakimś projektem, potrafisz dostosować się, aby praca szła łatwo.  Interesujesz się polityką i środowiskiem, cechuje cię wybitna inteligencja. Przy tobie inni, którzy nie wiedzą tyle co ty, wychodzą na głupców. Masz autorytatywne nastawienie. Nie gardź osobami wokół siebie. Pamiętaj, że powinieneś szanować wartości innych oraz sposób, w jaki żyją.

Cały tekst na stronie: http://pl.globalvoicesonline.org/2011/09/korea-grupa-krwi-a-osobowosc/
Odnośnie tej teorii jeszcze jeden bardzo dobry artykuł z tej samej strony, nieco bardziej krytyczny: http://pl.globalvoicesonline.org/2011/09/korea-poludniowa-jak-dziala-teoria-osobowosci-grup-krwi/

   Nie wiem jak Wy, jednak ja do tego typu teorii podchodzę zawsze z dużym dystansem. Bo jak w czterech typach zamknąć całą złożoność ludzkiej psychiki? No jak? Raczej na pewno niemożliwe. Choć z drugiej strony mogłabym pewne z wyżej wymienionych cech faktycznie przypisać swojemu charakterowi (o zgrozo! :)). Ale może jest to tylko myślenie życzeniowe.

środa, 31 października 2012

Kolejna jesień mojego życia

Tak, tak dziś wszyscy biegają za straszydłami, ja dla odmiany obchodzę urodziny.
Zastanawiałam się, czy takie samouwielbienie nie jest aby toksyczne, po czym stwierdziłam: a co mi tam!

Przy tej okazji zauważyłam, iż moje dawne sądy, że z wiekiem człowiek mądrzeje coraz bardziej stają się nierzeczywiste. Ja z wiekiem przeradzam się w fankę koreańskich boysband'ów, Hello Kitty i generalnie moja miłość do koloru różowego wbrew pozorom wcale nie umiera, a nawet ma się całkiem dobrze.

Dziś chcę również podziękować Tym, którzy przybywają tu mniej, lub bardziej anonimowo. Stałym bywalcom i tym, którzy wpadają przez przypadek (uciekając z krzykiem xD).


PS. W ramach tego święta stworzyłam nawet linkowy banner.


niedziela, 21 października 2012

hey mambo!

   No dobra, nie należałam do wielkich fanów Block B. A można by nawet rzec, że byli oni przez moją osobę całkowicie ignorowani, gdzieś w tyle głowy nazwa się kołatała, ale jedyne co mogłabym powiedzieć to to, że całkiem fajnie buja się na parkiecie do NalinY:P (nie żebym wiedziała kto to wykonuje). Czas ignorancji jednak dobiegł końca wraz z wyjściem nowej płyty. I nie było specjalnie zamierzone, pierwszy raz słuchając Nillili Mambo stwierdziłam, że jest całkiem przyzwoitym kawałkiem, niestety jest to jeden z tych utworów, które bardzo mocno wchodzą w głowę z każdy kolejnym odsłuchaniem i obecnie pożegnałam się na dobre z określeniem 'przyzwoity'. Tematyka z pod znaku pirackiej bandery tylko utworowi pomogła, w momencie przypomniał mi się czas młodzieńczego buntu: walki z mamą o koszulkę z czachą (Najpierw skrzętnie ukrywaną, potem dramatycznie odkrytą, ostatecznie ocaloną. Ciągle jeszcze siedzi gdzieś na dnie szafy), plakaty z Jackiem Sparrow'em (Zastąpione obecnie kolażami z Mulan), z tego okresu na swoim miejscu pozostały jeszcze meble w owych klimatach, płyty DVD z filmami i Soundtrack w głośnikach.


   Idąc dalej droga skojarzeń jakie wywołał ten teledysk, muszę stwierdzić, że Zico czuł by się idealnie w czasach PRL-u. Jego kwiecisty płaszcz całkowicie wpisuje się w stylistykę czasów kiedy to szyło się ubrania z zasłon babci. No cóż łatwo nie było, a pogoń za modą swoje kosztuje :P. Wie o tym Jae Ho, którego na koszule w ogóle nie było stać. Kyung natomiast pragnie poczuć się jak Roszpunka ganiając z patelnią.
   I taniec jest do spamiętania. Zazwyczaj tak wygląda w moim przypadku, więc nie będę musiała się zbytnio wysilać, a przy okazji nie będę uznawana za RoboCopa jak zazwyczaj. Same plusy.
   A na koniec wersja koncertowa. Bo stroje mają nieprawdopodobne, ta czerń, te żaboty... no dobra jeden żabot, ale jaki :). W podstawówce wróg nr 1, obecnie po wszelkich piracko steampunk'owych perturbacjach mógłby zyskać miano mego przyjaciela. 






wtorek, 16 października 2012

dzieci, ryby i fani kpopu głosu nie mają :P

   Muszę stwierdzić poważne obumarcie głosu po zbyt głośnym wykrzykiwaniu tekstów koreańskich piosenek (oczywiście o tyle o ile:P) na Discomuniacton vol.4. Czyli zasada tym-razem-będę-się-oszczędzać nie zatrybiła, jak zawsze zresztą. Nieprawdopodobny ścisk i gorąc, szaleńczy bieg na parkiet, by pogibać się w takt ulubionego utworu i szybki desant przy nadmiarze słodkości. A potem równie fascynujący powrót nocnym tramwajem, gdzie panowie z wielkim apetytem robili sobie bułki z pasztetem, smarując je wspomnianym pasztetem za pomocą dowodu osobistego. Jak to mówią jak się nie ma się lubi, to się lubi co się ma.

A z mojej obecnej lektury:
"[Wang Geon] nadal też odwoływał się do tradycji Go-gu-ryeo i zamierzał - zgodnie ze wskazaniami geomantów, których niezmiernie szanował i którym ufał - przenieść w przyszłości stolicę do Pyeong-yangu, dawnej stolicy Go-gu-ryeo, która jakoby, według zasad tejże geomancji, ma położenie idealne dla zapewnienia pomyślności państwa (co biorąc pod uwagę dzisiejszą sytuację ludności KRL-D, podważa jednoznacznie wiarę w prawdy głoszone przez fengshui...).
Joanna P. Rurarz, Historia Korei, s. 158


Nic dodać, nic ująć. Dobrej nocy :)

czwartek, 4 października 2012

tryb awirtualny

   Okazuje się, że kiedy przetrwasz kilka kryzysowych dni, w których brak internetu wydaje się być straszliwą tragedią, po jakimś czasie stwierdzasz, że życie bez niego również jest możliwe. Nie mówię od razu, że wybaczyłam Tośce jej stanowczego odrzucenia nowej sieci, prawdopodobnie singiel Fifestar Vista stanie się moją najbardziej znienawidzoną piosenką, zaraz po Wielkiej miłości Seweryna Krajewskiego. Jak na razie mam jednak laptop siostry i to dzięki niemu jeszcze jakoś wirtualnie funkcjonuje. 
   W celu przeżycia i nie zanudzenia się na śmierć, uposażyłam się w kilka książek. Jak mawiają: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Udało mi się zwinąć z półki w bibliotece ostatnią Historię Korei jaka się ostała niewypożyczona, dorwanie jej graniczy z cudem, prawdopodobnie uratował mnie 1 października. A w zanadrzu jeszcze trochę sztuki i polsko-japońskich stosunków, raczej polityczno-dyplomatycznych, może się wydawać, że będzie to totalny smęt, jednak za punkt honoru postawiłam sobie przeczytanie tej pozycji. Pokaźny kaliber naukowy równoważę Pratchettem. Potrzebna mi obecnie jedynie sprawna lampka, bo mieszkam ze zdecydowanym śpiochem, a może nie tyle lampka co śrubokręt, by ją skręcić. Jak na razie z moich zdolności MacGyver'a stworzyłam jakąś konstrukcję tymczasową. Średnio spełnia swoją funkcję, ale świeci... to najważniejsze.




A co sę robi jak Sis siedzi niczego nieświadoma na zajęciach?
No tak! Ogląda na YT koncert PSY na żywo :)

   Najbliższy czas nie będzie służył prawdopodobnie mej wylewności w sprawach muzyczno-wizualnych, w związku z dramatycznym obrotem sprawy i możliwości korzystania z internetu jedynie w czasie łaski Sis, lub gdy niczego nieświadoma przelicza jakieś niesamowite obliczenia na drugim końcu Krakowa. Muszę coś zrobić z Tośką, przemóc tego upartego cyborga...




piątek, 28 września 2012

o-la-boga

   Człowiek zawsze z czymś walczy. Ja sprostać dziś muszę bolączce, z którą każdy styka się, gdy musi się gdzieś przemieścić na dłuższy okres czasu, czyli pakowaniu. Jak na razie 1:0 dla artystycznego nieładu wokół mnie, otwarta torba łypie groźnie, jedynie na biurku ułożyłam rzeczy, które w razie czego mają sprawiać wrażenie ogarnięcia. 
   "Biednemu zawsze wiatr w plecy" jak mawiała Wioletta Kubasińska. Muszę się z tym zgodzić dzisiejszy wiatr spotęgował najwyraźniej moje kichanie. W dodatku dobiłam lusterko, które wcześniej przez moją osobę straciło obudowę, po czym jeszcze udało mi się je złamać, och najwyraźniej podświadomie muszę bardzo siebie nie lubić. Fakt faktem rozczłonkowało się na niesamowitą ilość błyszczących iglic i tym sposobem przysporzyłam sobie tylko pracy. W dodatku odtwarzacz na DramaCrazy dziś jest jakiś obumarły i nie mogę obejrzeć kolejnego odcinka To The Beautiful You, a mój komputer stanowczo odmawia połączenia się z nowym internetem na krakowskim mieszkaniu (widać, że Vista jest kobietą, jak się zaprze to zawsze potrafi człowieka wyprowadzić z równowagi). Nie wspominając już o wszelkich studenckich załatwieniach po drodze. Kondensacja nieciekawych emocji. Tragikomedia. Dobra koniec tego biadolenia! Wybaczcie.
 



   Słuchaliście nowego TVXQ? Jakoś poza Mirotic i tym straszliwie puchatym czymś, za czym przepada moja Sis (nie, nie ma 5 lat) do tej pory niespecjalnie zaznajomiona byłam z ich twórczością. Ostatnio jednak wypuścili teledysk, a ja napatoczyłam się na resztę płyty. Kurcze całkiem niezła jest, nie mówię od razu, że magluję, bo nie wszystkie utwory leża w granicach mojej stylistyki, jednak nie można odmówić im poziomu. Moim typem numer jeden jest Viva/인생은 빛났다 (tak jakby zwinęli audio): 



Łoooooo! AAAAA Yeeeeah!  Miłego weekendu! :)




poniedziałek, 24 września 2012

hanbok (한복) - tradycyjny strój w nie do końca tradycyjnej formie

   - "Sprawy często przybierają obrót, którego się nie spodziewamy" - westchnął lemur,  bowiem z mozołem szukał informacji o modzie lat 30'tych XX wieku, a znalazł się w samym środku hanbokowego raju. Życie nas nie rozpieszcza, chciałoby się rzec, ale mnie osobiście zmiana kierunku zupełnie nie przeszkadza, temat lat trzydziestych może poczekać, natomiast moja nowa fascynacja - nie. 
   Na początek o hanboku słów kilka. W dużym skrócie, najważniejsze co trzeba powiedzieć to, że jest on tradycyjnym ubiorem koreańskim - zarówno w wersji żeńskiej jak i męskiej. Jego krój zmieniał się przez pokolenia, kolorystyka natomiast zależna była od wieku i pozycji społecznej, różniły się również rodzajem materiału. Obecnie strój ten Koreańczycy noszą w przypadku niektórych świąt i ważniejszych rodzinnych okazji. Wszystkich bardziej ciekawych odsyłam: tutaj, tutaj i tu.
   Co sprawiło, że moja totalna niechęć do połyskliwego, kolorowego stroju znanego z niejednej historycznej dramy uległa przebiegunowaniu? Otóż natknęłam się na współczesne modowe wariacje z tym tradycyjnym strojem. Inne materiały, inna kolorystyka i nagle okazuje się, że nie jestem w stanie orzec, która z tych wersji bardziej przypada mi do gustu. Od jakiegoś czasu siedzę, wlepiam oczy w ekran i wynajduję coraz to nowe przykłady, coby je Wam zaprezentować. A z twarzy nie znika mi wyraz zadziwienia. Z inspiracją w dodatku przyszedł blog: newmodernhanbok.tumblr.com, który jest prawdziwą skarbnicą hanbokowych inspiracji. Obiecałam ostatnio, że następnym razem będzie więcej zdjęć i oto one (choć wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że post o hanbokach powstanie). Zatem przestanę paplać i pokażę, o czym mowa. 

Na te fotografie natknęłam się już jakiś czas temu: sesja The Full Moon Story, Kyung Soo Kim: pics
No dobra... koty też zrobiły swoje :)

Tym razem propozycje ślubnych sukni, zwiewne, nie biją połyskiem po oczach = coś cudownego.
 pics

Wersja Vogue: picpic 
Nie wiem czy właściciel/ka bloga jest autorem zdjęć, ale żadne nie ma odniesienia.

I panowie się załapali :) pic, pic, pic
Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z tradycyjnym ubiorem koreańskim niesamowicie zaintrygowały mnie męskie nakrycia głowy, zaiste fantazyjne.

I w nieco pastelowo-ziemistej kolorystyce: pic, pic.

W otoczeniu surowej, współczesnej architektury... mrrr... pic, pic, pic.

Oj te światła mnie urzekły: pic, pic, pic.

I znowu Vogue: pic, pic.

I dzieciaki ;) pic, pic.

   Kiedy patrzę na te stroje, szukam odpowiedzi, dlaczego dopiero teraz, w tej zmienionej niejednokrotnie formie, przemówiły do mnie z taką siłą. Może leży to w mojej naturze, która zarówno kocha wszystko co dawne, jednocześnie zachwycając się formami nowoczesnymi (oj, architekturo ;)). A połączenie tych dwóch rzeczy często daje niesamowite efekty. Jak dla mnie tak stało się właśnie tym razem. Swoją drogą fakt wplatania tradycyjnych elementów we współczesną formę fascynuje mnie nie tylko jeśli chodzi o hanbok, a jednak to on właśnie doczekał się posta. Nie było to zamierzone. Tak wyszło. Niech tak będzie.

   PS. Jak ktoś ma jeszcze siłę polecam zerknąć na to archiwum, jakoś lepiej się je przegląda niż każdy post po kolei.

 

piątek, 21 września 2012

spontanicznie, bez ładu, składu i gracji


   Najwyższy czas przyznać, że pomimo iż słońce stara się jeszcze nas oszukać, jesień nadchodzi wielkimi krokami. Podczas dzisiejszego spaceru nawet mój arcy-ciepły, dziergany sweter nie ochronił mnie przed przenikającym chłodem, pojawiającym się z każdym powiewem wiatru. Podczas przechadzki z nadzieją spojrzałam na polną drogę, może te poranne chłody wybiły już wszystkie kleszcze, mogące czaić się w pogmatwanych zaroślach, jednak nie zebrałam się ostatecznie na odwagę, by to sprawdzić. Wróciłam szybciej niż zwykle. Zaniemogłam temperaturowo, dałam się oszukać błękitnemu niebu. 
   Nadeszła pora by przeprosić się z upchniętymi w najciemniejszy kąt, ciepluchnymi okryciami, wszelkiej maści szalami i pełnym obuwiem. Otwieram szafę i stwierdzam, że nawet gdyby po jej drugiej stronie faktycznie znajdowała się Narnia, miałabym duże problemy z jej odnalezieniem. Wyrzuciłam całą stertę rzeczy, które zawsze równo układam, i które zawsze potem i tak w afekcie niemożności znalezienia tego co akurat niezbędne, przerzucam parokrotnie tworząc artystyczny nieład. Choć ostatnio wyniosłam całkiem pokaźną stertę rzeczy, w których już dawno nikt mnie nie widział, nadal jest pieroństwa dość sporo. A i tak przy każdej okazji znoszę nowe lumpeksowe nabytki. Choć ostatnio staram się zmienić swoje nastawienie i pytam siebie parokrotnie: "Lemurze, czy jest ci to naprawdę potrzebne". Muszę stwierdzić, że nawet skutkuje, bo ograniczyłam się nieco. Mój racjonalizm nie przeszkodził jednak w zakupie szalonej bluzki a'la lata 80'te (?), w której prawdopodobnie pojawię się jedynie na jakimś balu przebierańców, była jednak wybitnym kuriozum, przy którym moja silna wola wzięła wolne.
   Przy okazji ciuchowych akrobacji wpadłam na pomysł: "posłuchajmy czegoś co nie jest kpopem!". Otwarłam folder muzyka- oj już trochę pokryty wirtualnym kurzem, ostatnimi czasy YT był moim dobrym przyjacielem. Po dłuższej chwili rozmyślań: "to za smętne", "Regino, wybacz nie dziś", "mocne brzmienia też nie do końca"...odrobinę zaniemogłam. Z przerażeniem dostrzegłam swoje zepsucie muzyczne. Z ratunkiem ostatecznie przyszedł mi Jonsi. Oh, dobrze, że jest.







czwartek, 13 września 2012

Transylwania, czyli siedmiogrodzkiej relacji ciąg dalszy

   Druga część relacji, której jakimś cudem nie mogłam dokończyć przez cały ten czas. Widocznie deszcz działa na mnie bardziej motywująco niż słońce. Transylwania i jej barwne oblicze. Jak na osławioną krainę wampirów coś mało strasznie tam było. Choć z drugiej strony większość z zobaczonych przez nas świątyń była warowna, w przeszłości licho nie spało. A i obecnie, gdy pewnego razu zdobywaliśmy dzwonnice przy jednym z takich kościołów, pan dozorca nakazał abyśmy czasem nie dzwonili (wiadomo studenci, kto wie co im do głowy strzeli :P), bo tam głosy dzwonów nadal informują miejscową ludność, że coś się dzieje. Ich widok robi spore wrażenie, niestety wnętrza już dużo mniejsze, często bowiem nie posiadają już całości oryginalnego (zmieniającego się oczywiście przez wieki, ale to już inna historia) wyposażenia i polichromii.



 Smocze rzygacze <3

 Wieże, strychy, dzwonnice, czyli po drugiej stronie sklepienia

 Nie, to nie forteca. To kościół.  Choć warowny, to prawda.

 Edward z pewnych powodów się tu nie pokazuje :P

Prejmer i przykościelne wnętrza mieszkalne. 
Początkowo Krzyżacy tu rezydowali, potem przyszli cystersi.  

 Najlepsze Zwiastowanie ever :)

I jeszcze trochę... osobliwości :)

Nie wiem czy brakowało aktorek... czy w Rumunii wszyscy panowie grają panie...
 Na bogato! Czyli wille Romów (w sensie cygańskie, nie rumuńskie)

 Stylowo.

Potrawka ze świnki... niebieskiej?
Zastanawiałam się czy może plakat się nie odbarwił, ale reszta wygląda całkiem normalnie.




niedziela, 9 września 2012

SHINee - Sherlock, tanecznym odkryciem tygodnia :P

   Niektórym minął już pierwszy tydzień nauki szkolnej, mi natomiast pierwszy tydzień fascynacji choreografią Sherlocka. Tak, to będzie wyznanie z cyklu "olśnienie roku" biorąc pod uwagę, że chodzi o SHINee to praktycznie wręcz dosłowne. A jak to się stało, że uchowałam się przez te ostatnie sześć miesięcy w całkowitej ignorancji? Otóż raczej prawdopodobne, że trwała bym w niej nadal, ale o tym później. Na początku powiem, że to nie było tak bym Sherlocka nie słyszała, bo przewinął się niegdyś przez moje uszy i oczy, parokrotnie nawet. Jednak nie wzbudził jakiegokolwiek mojego zainteresowania. Możliwe, że przez to iż oglądałam wersję z duchem, którego nikt się w dodatku nie bał. Nie wiem czy była to jakaś luka w scenariuszu, czy Koreańczycy mają stalowe nerwy, aczkolwiek było to dziwne.
   Tak trwałam w tej ignorancji do zeszłej niedzieli, kiedy to odwiedziła mnie kumpela, należąca raczej do osób: słucham-Pink-Floyd-gardzę-muzyką-pokroju-kpop, zapytała mnie: znasz SHINee? Nie powiem, szok wywołany tym zdaniem był ogromny. Otrząsnęłam się akurat w momencie kiedy teledysk już leciał. A moja Sis przypatrywała się z boku z trwożnym przejęciem, pytając: co ta dziewczyna robi w boysbandzie? Tłumaczenia były bezowocne, nie wsparła naszej idei grupy tanecznej, a my przez cały wieczór wyszukiwałyśmy teledysków z najdziwniejszymi układami choreograficznymi, zahaczając nawet o Japonię.



   W każdym razie, jak już wspomniałam, zostałam fanką detektywistycznego układu tanecznego. I jak dla mnie jest jedną z najlepszych, choć poważnie rozmyślam czy aby nie najlepszą, k-popową choreografią jaką do tej pory widziałam. Choć może nie widziałam za wiele. Nic to, Sherlock z kozackimi podbiegami, zajęczym hasaniem i robotycznymi przejściami zwojował ten tydzień. Plus niesamowity posłaniec pieśni, którego nigdy bym o to nie posądziła :).

czwartek, 6 września 2012

K-popowa dyplomacja

   Czyli: jeśli AlJazeera mówi o K-popie wiedz, że coś się dzieje. Mimo wszystko zawsze oglądam takie programy, m. in. po to by poznać opinie osób lepiej zapoznanych z całym kulturowym, socjologicznym czy też historycznym zapleczem, dowiedzieć się czegoś nowego i zobaczyć różne punkty widzenia na zjawisko KF. Choć z drugiej strony takie rozmowy często są zbyt ogólne, by wnieść coś odkrywczego, a powtarzanie utartych ogólników niejednokrotnie pogłębia tylko frustrację. W tym przypadku okazało się, że za najlepszych znawców K-popu trzeba uznać Martinę i Simona (jak dla mnie ich wypowiedzi odznaczały się największym sensem i prawdziwym zrozumieniem kultury, jako osób zaangażowanych, a nie jedynie badaczy analizujących pewne statystyki). Dla większości nie będzie to niespodzianka, skoro ta para od kilku lat mieszka w Korei i - że tak powiem kolokwialnie - całkiem mocno 'siedzi w temacie'. Jednak inne zaproszone osoby sprawiały wrażenie lekkiej dezorientacji. Znaczy wydawało mi się, że właśnie od nich usłyszę coś konstruktywnego, a nic takiego nie nastąpiło, więc poczułam się lekko rozczarowana. Choć sama nie jestem specjalistą, więc nie będę dalej tego roztrząsać.
    Jednocześnie nasunęło mi się na myśl kilka wniosków. Znaczy jest ich całkiem wiele, jednak napiszę o najważniejszych. Po pierwsze, wydaje mi się, że co poniektórzy podchodzą do zjawiska K-popu zbyt poważnie, serio serio, niczym straszliwi krytycy. Tymczasem to jest: kultura POPularna - co znaczy mniej więcej tyle, że jest dość łatwo przyswajalna (oczywiście u gardzących tego typu rzeczami spowoduje ona co najwyżej odruch wymiotny - szczególnie wersja 'wszystko jest piękne, puchate i różowe' plus oczywiście falę krytyki, ale dla większości, będzie to coś czego miło jest posłuchać, jest fascynujące, lub oszałamiające, choć niekoniecznie przynoszące jakieś wielkie przewartościowania w nasze postrzeganie świata. Po prostu pop-kultura. 
   Choć tak, jestem świadoma tego, że o dziesięciu tysiącach rzeczy związanych z tym tematem można by napisać niejedną  książkę. I nie bagatelizuję tego, że wielu profesjonalnych znawców kultury na poważnie zajmuje się całym tym zagadnieniem. Jestem za, bo jest o czym mówić, ale mam czasem wrażenie, że marnuje się setki słów na roztrząsanie rzeczy mało ważnych, a wielu istotnych tematów w ogóle się nie podejmuje. Powtarza się ciągle i ciągle to samo, niczym jakiś utarty schemat, bo o ile już widzę jakiś program, to dokładnie tak to wygląda. Choć trochę rozumiem, bo zwykle tworzy się je z myślą o osobach, które o owej kulturze nie mają pojęcia, jednak mimo wszystko, powtarzanie stereotypowych skojarzeń czasem razi. I nie rozumiem wielu argumentów, których zwykle używa się do określenia twórczości koreańskiej, szczególnie w dość nieprzychylnych opiniach, bowiem znaczną część z nich można by określić jako przymioty ogólnie pojętej popkultury lub show biznesu, bez względu o jakim kraju jest mowa. Weźmy np. perfekcjonizm, który zawsze jest przytaczany, kiedy mowa o cechach k-popu. Czy nie wszyscy artyści szeroko pojętej popkultury nie dążą do tego? Wydaje mi się, że jednak tak. W Korei jest to może bardziej widoczne, bo składa się na to nie tylko śpiew, wygląd, czy takie czy inne dopracowanie teledysku (bo nikt nie przekona mnie, że artyści Zachodu nie zwracają na to uwagi, lub że kanon piękna nie gra roli), ale też choreografia (wydaje mi się, że choć Zachód w jakimś stopniu wykorzystuje taniec, to patrząc przekrojowo, w koreańskim popie jest go o wiele więcej) i oszałamiające koncerty, które swoistym wizualnym 'przepychem' mogą odebrać mowę. Z drugiej strony możemy mieć takie wrażenie również przez ilość wysiłku włożoną przez idoli w przygotowania i treningi, ale i tym razem jeśli spojrzy się na średnią liczbę czasu jaką większość ludzi w Azji poświęca na pracę, to przestaje to być aż tak niezwykłe. Ot tamtejsza cecha kulturowa.
   Inną sprawą jest fakt, że po raz kolejny odniosłam wrażenie, że fanów K-popu traktuje się jak ignorantów, którzy patrząc ślepo w swoich idoli na ich podstawie kreują własny obraz współczesnej Korei - milusich fanów swoich kolorowych popowych gwiazdek? Nie wątpię, że paru takich może się znaleźć. Ale o ile miałam kontakt z innymi sympatykami tego szaleństwa i o ile mówi mi to własne doświadczenie, to nie poprzestaje się na tym, co widzi się w teledyskach czy dramach, ale stara poznać dogłębniej kulturę, która nas zafascynowała (no chyba, że nie zafascynowała, wtedy koniec tematu). I wielu fanów nie tylko przekroczyło już próg nastu-lat, ale również skończyło studia. Dziwi mnie to, że ktoś może myśleć, iż nie odróżni się wizerunku osoby w pewien sposób wykreowanej przez stylistę, w pełnym makijażu, ostatecznie dodatkowo poddaną skrupulatnemu retuszowi od realnego obrazu, z którym stykamy się na każdym kroku. Z drugiej strony wymaganie od przykładowego nastoletniego fana poznania wszelkich powiązań kulturowych, tła historycznego i pradawni bogowie wiedzą czego jeszcze, wydaje mi się nieco zbyt wymagające. Bo tu przede wszystkim chodzi o muzykę. I czasem dorabianie ideologi jest niczym szukanie dziury w całym, choć czasem potrafi być to całkiem fascynujące, o tak.
     I nie chcę tu wyjść na wrednego hatersa. Po prostu przy tej okazji moje skumulowane myśli jakoś ostatecznie się wykrystalizowały. I nie będę bezpośrednio też odnosić się do jakichś konkretnych wniosków, które pojawiły się w programie. Jednak przeglądając burzliwą dyskusję w komentarzach pod filmem stwierdziłam, że zapewne ile osób tyle stanowisk. I powoli dochodzę do wniosku, że czuję się czasem tym całym napięciem nieco zmęczona.


środa, 29 sierpnia 2012

Koreańska Fala: trochę ciemniejsza strona mocy

   Do tej pory wielokrotnie wyrażałam swoją fascynację koreańską kulturą. Jednak przyszedł ten czas by stanąć w prawdzie przed sobą i całą rzeszą kpopowo-kdramowych fanów i pokazać, że cały ten fenomen to nie tylko kwiatki, bratki i stokrotki. Przykro mi, lecz tak jest w istocie. I może pominę w tym poście aktywne grupy hatersów, które z całą stanowczością zwalczają koreańską popkulturę we wszystkich jej przejawach oraz inne zarzuty tyczące się bezpośrednio stylistyki gatunku. Przybliżę za to kilka uwag, które najczęściej pojawiają się w rubryce: krytyka. Przywdziewam, więc maskę Lorda Vadera i podejmuję wyzwanie. 


Zapominanie o tradycji: Wielu Koreańczyków, którzy znają dobrze kulturę swojego kraju widzi w k-popie duże zagrożenie. Muzycy i krytycy związani z tradycyjną muzyką obawiają się westernizacji i tego, że zagranicą znani będą głównie z raczej czegoś mało ambitnego (jeśli coś ma w tytule pop nigdy nie cieszy się zbytnim uznaniem krytyków, bez względu, gdzie i jak jest tworzone). Prawdziwe piękno tradycyjnej muzyki coraz częściej jest zapominane, programy telewizyjne zalewane są popowymi programami, młodzież zasłuchana w ulubione zespoły, nie stara się wysilić, by poznać muzykę instrumentalną. Inne gatunki muzyki jak rock czy indie, choć posiadają wielu godnych reprezentantów, również nie mogą przebić się przez popową falę.

Money, money, money: Z takiej perspektywy wielu krytyków spogląda na przemysł muzyczny. Nie trudno się dziwić, kiedy patrzy się na wyniki jakie osiąga się ze sprzedaży płyt, biletów i masy produktów bezpośrednio, lub pośrednio propagowanych przez idoli, można łatwo zrozumieć, że k-pop to niezły biznes. Pojawia się pytanie: gdzie w tym wszystkim liczy się osoba? Bo każdy trenowany kandydat na idola to inwestycja i to nie mała. Czy wielu wielu jest branży menadżerów rodem z Oh! My Lady? Prawdopodobnie my prostaczkowie nigdy nie poznamy owych tajników, więc lepiej dla nas będzie zwyczajnie nie dociekać.

Dane z pierwszego kwartału 2012 roku: http://en.wikipedia.org/wiki/Korean_wave

Perfekcyjność do potęgi n-tej (sexy, cute, strong): Oglądając teledyski koreańskich artystów bez problemu stwierdzić można, że w nich wszystko musi być idealne. Nie ma tam miejsca na rzeczy dobre, czy nawet bardzo dobre. Wszystko musi być perfekcyjne, lepsze niż ma konkurencja. Począwszy od scenografii, przez kostiumy na choreografii kończąc. Jednak najwięcej zarzutów wzbudza sam wygląd idoli. Nienaganne sylwetki, piękne twarze i pradawni bogowie widzą co jeszcze. Większość śmiertelników patrząc na ich podobizny w magazynach niechybnie wpada w kompleksy, porównując siebie do obrazu jaki lansują media. Zwykle mało kto myśli nad tym, że jest to efekt uzyskany w taki a nie inny sposób: styliści, fryzjerzy, spece od makijażu, Photoshop :), jak również chirurgia plastyczna to wierni przyjaciele sław. Dla wielu kreowanie takiego obrazu zdecydowanie mija się z rzeczywistością i powoduje, że większość młodych ludzi (bo oni zwykle uznawani są za grupę docelową) porównując się z idolami traci poczucie własnej wartości. Z drugiej strony pęd za nieskazitelną urodą sprawia, że wzięciem cieszy się chirurgia plastyczna, która w Korei jest tak popularna, że na operacje specjalnie przybywają osoby zza granicy. Pacjentki często przynosząc ze sobą zdjęcia swoich idolek chcąc jak najlepiej wpisać się w aktualny kanon piękna.


Ciężki żywot idola (No boyfriend, no scandals): Choć ciężka praca zaczyna się znacznie wcześniej, nim jeszcze taki delikwent zostanie osławiony, najpierw musi przejść przez kasting, a potem intensywnie przygotowywać się do debiutu w trakcie treningu. Wiele grup nawet po przejściu całego szkolenia tuż przez wydaniem płyty przechodzi eliminacje, które mają wyłonić najlepszych. Bierze się tu pod uwagę: wygląd, śpiew, taniec, radzenie sobie ze stresem, czy znajomość języków. Znaczenie terminu 'intensywne' po raz pierwszy całkowicie uzmysłowiłam sobie kiedy Simon z EYK zapytał członków zespołu U-Kiss: ile wciągu tygodnia mają czasu wolnego, najpierw padła odpowiedź: zero. Potem chłopaki poprawiły się i stwierdzili, że przecież czas snu jest czasem wolnym (U-Kiss Backstage Chat: jakoś ok 7 min). Cały dzień ustawiony jest według określonego grafiku. Ćwiczenia, ćwiczenia, jakiś program rozrywkowy, ćwiczenia, sesja, ćwiczenia, drama... Nie trudno się domyślić, że taki tryb życia nie pomaga zbytnio w budowaniu relacji międzyludzkich. Szkoła, zakupy, a co najważniejsze: spotkania z rodziną i przyjaciółmi nie mieszczą się w czasie. Dodatkowo wytwórnie zaznaczają w kontraktach, że nie ma tu miejsca na jakiekolwiek miłostki. Artyści znajdują się pod niesamowitą presją mediów, tworzy się wokół nich otoczkę tajemniczości, nie pozwalając sobie na chociażby cień skandalu. A z tym jak wiadomo, jest różnie. Jednak społeczeństwo koreańskie wydaje się być niesamowicie wyczulone na tym punkcie. Niektóre rzeczy, które prawdopodobnie na Zachodzie przeszłyby bez większego echa, tam traktowane są niczym poważne wykroczenie. Może dzięki temu gwiazdki pokroju Lindsay Lohan nie zrobiłyby tam kariery- i dobrze.

G Dragon i Daesung w programie Healing Camp musieli wypowiedzieć się publicznie na temat skandali.

Jesteśmy zespołem, ale nie musimy się lubić: To hasło przyświeca chyba każdej k-popowiej grupie, która, jak wiadomo, złożona jest z członków wybranych przez wytwórnie, którzy nie znali się wcześniej. Wbrew wiecznie uśmiechniętym wizerunkom pokazywanym w mediach, nasi idole wcale nie muszą się lubić. A kiedy zdamy sobie sprawę, że są zmuszeni spędzać ze sobą cały czas: razem mieszkając, razem pracując, razem jedząc posiłki. W takim układzie to normalne, że kłótnie się zdarzają, tym bardziej w zespole złożonym z kobiet. Nietrudno mi wyobrazić sobie latające noże. Jednak wytwórnie wszelkimi sposobami starają się zachować jak najbardziej optymistyczny wizerunek swoich podopiecznych: nieporozumienia? no skądże!

  Trochę o tym EYK na tle skandalu z T-ARA

SuJu również w temacie, ale w bardziej komediowych barwach :)

Piraci: Wraz z falą popularności koreańskiej muzyki i dram, rynek zalała fala pirackich wydawnictw. Problem jest tym większy, że obecnie k-pop i k-dramy ogólnoświatowej publice znane za sprawą internetu. Z jednej strony dzięki niemu ich popularność stale rośnie, z drugiej mało kto wysila się na kupowanie oryginalnych płyt.

   To chyba najczęściej przewijające się stwierdzenia jeśli chodzi o krytykę Koreańskiej Fali. Zebrane pokrótce, mam nadzieję, że nieco zobrazują, choćby w minimalnym stopniu, ową ciemną stronę mocy. Można się z nimi zgadzać, można polemizować. Są potraktowane nieco ogólnikowo, ale nie chodziło mi też o to by powstała epopeje, zresztą do tego potrzebowałabym o wiele większej ilości lektur. Choć muszę podkreślić, że nie jest to jedna strona medalu, bo hatersów było więcej i nawet na piśmie wydali swój anty-koreański manifest, ale o tym może przy innej okazji, bo tu wchodzimy na jeszcze inne kategorie nieporozumień.

Więcej:
- http://www.iias.nl/nl/42/IIAS_NL42_15.pdf
- http://news.bbc.co.uk/2/hi/business/1646903.stm
- South Korea's Pop Wave: dokument po angielsku.


środa, 22 sierpnia 2012

MIP: zamaskowanie i muzycznie

   Znokautowana tygodniowym bólem zęba rozsadzającym górną szczękę powoli dochodzę do siebie. Na dentystycznym fotelu winnym mojej transformacji w zombie okazuje się dolna szóstka. Do przewidzenia. Kto by na to nie wpadł? Już odrobinę mniej przypominam lunatyka, choć motywacji starcza jedynie na zmianę epizodów dramy. A to jednej, lub drugiej i nawet trzeciej. Bo oglądanie dwóch premierowych, w liczbie czterech odcinków na tydzień, uznałam za niewystarczające. Dramoholizm. 
   Pokrętnym tropem spotkałam się z Bridal Mask i zostałam całkowicie oczarowana. Odcinki pochłaniam z prędkością Sokoła Milenium w trybie nad-świetlnej. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Jednak klimat lat 30-tych, akcja, kostiumy po troszku (wreszcie facet wygląda jak facet, a kobieta  jak kobieta- bo w koreańskich dramach to różnie z tym jest) w połączeniu z moją palącą ciekawością okazały się zgubną kombinacją. Kończę. Kolejny epizod czeka. 
   
   A poza tym MIP: Made In Poland, czyli zmiana azymutu. Różne dziwy z naszego podwórka. W dzisiejszym wydaniu dwie panie z muzycznym kopytem. Do posłuchania. Może nie do końca po polsku, to fakt.


Mela Koteluk - Melodia ulotna


Brodka - Dancing Shoes (Kamp! remix)



sobota, 11 sierpnia 2012

Koreańska Fala: Dae Jang Geum- fala przekracza granice Azji

pic
   Kiedy już Korea pokazała na azjatyckim podwórzu swoje popkulturowe możliwości, reszta świata również zaczęła kierować oczy na wschód pragnąc zaznajomić się z tym fenomenem. Oczywiście fala przerwała granicę Azji za pomocą dramy. Tym razem okazało się, że serca światowej publiki zdobyła produkcja  Dae Jang Geum, tuż po tym jak opanowała sąsiednie kraje. Drama znana jest również pod tytułem  Jewel in the Palace i pokazuje wzloty i upadki osieroconej dziewczyny, która zostaje naczelnym lekarzem króla. Oparta jest na postaci wspomnianej w Kronikach Dynastii Joseon. Podczas pierwszej emisji w Korei zgromadziła 57% widzów, żadna inna produkcja do tej pory nie uzyskała takiego wyniku. A pokazane w niej tradycyjna architektura, stroje i kuchnia spowodowały światowe zainteresowanie koreańską kulturą.
   Najpierw wywołała istną gorączkę w Chinach, w 2003 roku w Hong Kongu miała nawet większą oglądalność niż mecz z HK z Hiszpanią (zastanawiam się czym kobiety zastraszyły swoich mężów:)). Ulice zamierały, coraz więcej osób zaczęło interesować się kuchnią oraz innymi produktami pochodzącymi z Korei. Ten fenomen widoczny był nawet w Chinach, które do tej pory uważane były za kulinarną potęgę.
   W Iranie, gdzie na kanale Channel 2 rozpoczęto emisję dramy, zyskała ona ogromną oglądalność. Koreański dziennik,  Chosun Ilbo, relacjonował, że dzięki tej produkcji zmieniło się nastawienie Irańczyków względem Koreańczyków, od tej pory byli względem nich zdecydowanie bardziej życzliwi, a gdy na ulicy dostrzegli kogoś kto potencjalnie mógł być mieszkańcem Korei, często niespodziewanie podchodzili do takiego osobnika i ściskając dłoń mówili: „Yang Gom (irańska wymowa Jang Geum, tytułowego bohatera) kaili khube! (bardzo dobre!)”. Natomiast w listopadzie 2011 roku wiele ważnych osobistości zebrało się w budynku ambasady Korei na przyjęciu zorganizowanym w związku z zakończeniem emisji dramy. Tego typu wydarzenie zapewne jest ewenementem na skalę światową.
   Na Bliskim Wschodzie dama była emitowana również w Jordanie, Arabii Saudyjskiej i Egipcie. Jednak tu jej sława się nie kończy, zaczęła bowiem zdobywać sobie widzów w krajach takich jak: wspomnianych wcześniej Chinach, Tajwanie i Hong Kongu, ale też w Malezji, Singapurze, Indonezji, Brunei, Filipinach, Tajlandii, Wietnamie, Indiach, Turcji, Izraelu, Nigerii, Rumunii, Węgrzech, Bośni, Rosji, Szwecji, Kolumbii, Peru, Kanadzie, USA, Australii i Nowej Zelandii. Była pierwszą dramą, która przełamała stereotyp wyłącznie żeńskiej publiki koreańskich dram, zdobywała uznanie wśród najbardziej sceptycznych widzów m.in. w Japonii, Chinach czy Tajwanie.  Na pewnym blogu w Anglii rozpoczęto nawet kampanię pt. „Show DJG on BBC”  (http://showdjgonbbc.blogspot.com/) domagając się emisji programu.

Miejsca gdzie kręcono dramę stały się bardzo popularne wśród turystów. 
Na zdjęciach: Pałac Changdeokgung, Pałac Hwaseong Haenggung oraz ludowa wioska Jeju. 
Więcej informacji: Filming Locations of Daejanggeum.

   DJG to nie tylko przykład niespotykanego ogólnoświatowego  zainteresowania produkcją telewizyjną w wymiarze czysto hobbystycznym. To także przykład na to, jak tego typu produkcja może służyć jako narzędzie marketingowe. Fanom dramy nie wystarczyło już jedynie jej oglądanie, chcieli dowiedzieć się więcej o kraju, który jest w niej przedstawiony, najlepiej osobiście go odwiedzić, przejąć styl życia (w tym w dużej mierze nawyki żywieniowe) przedstawiany na ekranie, oraz być posiadaczem czegoś koreańskiego. Spowodowało to niezwykłe ożywienie ruchu turystycznego w Korei oraz wzrost zainteresowania tamtejszymi produktami. Koreańskie marki zaczęły szturmem zdobywać zagraniczne rynki, czy chodziło o technologię, przemysł kosmetyczny lub restauracje, wyrastające jak grzyby po deszczu w wielu miastach na całym świecie. Nawet teraz gdy wpiszemy w wyszukiwarkę: Dae Jang Geum Restaurant pojawi nam się ogromna ilość miejsc serwujących koreańskie dania. Sondaż przeprowadzony przez Narodową Organizację Turystyczną (KTI) wykazał, że 6 na 10 osób przybyło do kraju dzięki owej Fali. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom turystów, przewidując równocześnie możliwość dużych zysków zaczęto promować miejsca w których kręcono dramy takie jak: Winter Sonata i DJG. Powstał nawet park tematyczny (Dae Jang Geum Theme Park ) mający sprawić, że przybywający turyści jeszcze lepiej wczują się w klimat epoki, którą przedstawia ich ulubiona drama.

Koreańskie produkty związane (choć nie tylko takie) z dramą stały się bardzo pożądanym towarem.   
Jewel In The Palace Cooking Recipe, którą można zakupić na stronie: yesasia.com

   Jedna z japońskich fanek powiedziała, że dzięki niej wreszcie wyraźnie dostrzegła wzajemne kulturowe powiązania między swoją ojczyzną a Koreą i zobaczyła jak poszczególne wpływy z Chin, przez półwysep docierały do Japonii. Przez owo zainteresowanie obcą kulturą w Chinach i Tajwanie ograniczono ilość odcinków w godzinach największej oglądalności. Reżyser DJG Byung-Hoon Lee  zapytany co o tym sądzi odpowiedział, że zupełnie się temu nie dziwi, bowiem sam widząc ilość popkultury przybywającej zza granicy, postanowił nakręcić dramę, która przypomni Koreańczykom o ich bogatej historii i tradycji.


 Rozprzestrzenianie się KF. pic

   Drama pokazała światu bogatą kulturę koreańską wzbudzając powszechny podziw i ciekawość. Żadna inna produkcja tego typu do tej pory jej nie pobiła. Jest zdecydowanie dłuższa niż inne znane nam dziś powszechnie (Choć trudno tak na prawdę dojść ile tych odcinków faktycznie było. Na stronach podawane jest zwykle 54, na DramaCrazy mamy 70 bodajże, a w jeszcze innym miejscu przeczytałam, że w Chicago było emitowanych 60. Nie mam już pojęcia jak jest faktycznie), lecz ten fakt nie wyszedł jej bynajmniej na złe. Ciągle znana jako dramowy klasyk, który jako pierwszy objawił światu możliwości Koreańczyków.



Onara- OST


Materiały:
- Contemporary Korea No.1- The Korean Wave: A new pop culture phenomenon, 2011