czwartek, 23 stycznia 2014

Ocalić od zapomnienia - fotografie Jimmiego Nelsona

Gdzieś tam skryci w dżungli, wędrujący po stepie, walczący z lodem. Nadal są, opierają się ekspansji współczesnego człowieka (Tego, któremu władze zapewnia karta kredytowa i umiejętność posługiwania się smartphonem, i który pewnie zginąłby marnie próbując się zmierzyć z tym co oni nazwaliby chlebem powszednim). 
Żyją własnym trybem, trybem zegara, który nie posiada wskazówek. Gdzie czasu nie próbuje się ująć w ramy organizera. Rytm wyznacza matka natura. Peryferia globalnej wioski, gdzie ostało się coś z dzikości i mistycyzmu dawnych pokoleń i tradycji. 

"Jimmy Nelson forces us to see, to understand and to remember before they pass away"

 

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam fotografię J. Nelsona zaniemówiłam z wrażenia. Oglądałam je w kółko chyba z godzinę, jeszcze raz i kolejny. Zachwycona odmiennością sposobów na życie. I pięknem, tak różnie pojmowanym i tak odmiennym od naszych standardów dyktowanych przez magazyny mody. Wolnym od typowych "must have" dzisiejszego świata. Wolnym od kanonów, złotego podziału i dywagacji teoretyków, którzy na próbach jego zdefiniowania zdarli sobie zęby. 

Czasem rzeczy giną w sposób niezauważalny dla świata. Odchodzą. Stają się jednym z elementów odwiecznej układanki. Dobrze, że są tacy ludzie jak J. Nelson, którzy podejmują starania, by coś z tej dawnej magii zachować.



Wszystkie fotografie pochodzą ze strony: http://www.beforethey.com/

Polecam przejrzeć całą galerię. Szczególnie portrety. Moimi ulubieńcami są chyba Kazachowie, ale może temu, że ich pierwszych zobaczyłam.




środa, 15 stycznia 2014

Renaissance Girls

W odkładaniu rzeczy na później jestem prawdziwym mistrzem. Takiego życia na przykład. Bo teraz studia. Bo magisterka. Bo pierdyliard rzeczy, które stanowią swoisty streso-napędzacz odbierając wszelką radość. To dziwne, ale na kolejny odcinek serialu jakoś zawsze (cudownie - bo jakżeby inaczej!) czas się znajdzie. Machina planowania, która ruszyła w sylwestra, jakoś do tej pory nie odkryła, że istnieje hamulec i napędza w głowie myśli porządkujące moją rozlazłość w czasoprzestrzeni. Plan to dobra rzecz. Wszystkie niewykonane rzeczy krzyczą potem do ciebie, że okienko obok nich zieje pustką. A jak zbierze się ich więcej to znak, że prawdziwa rebelia nadchodzi. Pamięć zawodzi, okienka nigdy. Tym razem  postanowienie poprawy jest nad wyraz mocne.

Przy tym wszystkim gdzieś zakopałam talenty i zupełnie o nich zapomniałam. Leżały pod stosem rzeczy 'koniecznych'. Przypomniałam sobie jak to jest, kiedy trzyma się ołówek w ręce i nie myśli się zbytnio o niczym poza tym co na kartce. I tak bazgrałam wieczorową porą czaszki dinozaurów... 

Żeby nie było zbyt strasznie, szalonych długopisów nigdy za dużo ;) 
(Opowieść z cyklu: "Udaj się człowieku po szkicownik")

Tak. Ostatni raz trzymałam ołówek w ręce w wakacje. A to znaczy - dawno. 
Nawet szarpnęłam się na portrety, nieczęsto to robię, bo zachowanie proporcji istoty ludzkiej, a nie kosmoludka, jest naprawdę ciężkie.


Oh Land - "Renaissance Girls"



poniedziałek, 6 stycznia 2014

Spiskie opowieści

Była przedświąteczna niedziela. Niemal tak piękna jak dzisiejszy poświąteczny poniedziałek. Tyle, że był śnieg, mróz i oblodzenie. Zdobywaliśmy górę. Niezbyt wielką. Ale zajęło nam to 40 min zdeterminowanego marszu po ośnieżonej drodze. Lód w trybie ninja czyhał ukryty pod  warstwą białego puchu podcinając nogi tym mniej przygotowanym na tego typu wyprawę. Nie znałyśmy do końca drogi... nie, właściwie w ogóle nie wiedziałyśmy gdzie iść. Widziałyśmy jedynie majaczącą na szczycie figurę kościoła, do którego miałyśmy dotrzeć. Znak był tylko przy pierwszym rozwidleniu, sęk w tym, że potem rozwidleń było więcej. Znaków natomiast nie. Zgubiłyśmy się jedynie raz. Wylądowałyśmy w polu... dosłownie. Gdyby to był dziki zachód w tym momencie przeleciałby taki krzaczasty kłęb gałęzi, które zwiastują, że bohater jest w miejscu, w którym być go zdecydowanie nie powinno. Ale dałyśmy radę. My byśmy nie dały! Nawet dogoniłyśmy ogon. Nie lekceważ potęgi mocy. Weź sobie Włóczykija za patrona. I byle do przodu. 

Góry mają to do siebie, że człowiek wchodząc na nie potrafi przekląć wszystko. Jednak jak już znajdzie się na ich szczycie zupełnie nie pamięta tego co tam mruczał pod nosem w czasie marszu. I chłonie widoki - chyba, że jest mgła i nie widzisz nawet swojego towarzysza stojącego dwa metry od ciebie - zdarza się i tak.  A potem następuje droga powrotna... 
Bandę z sankami spotkaliśmy niestety na samym dole. Gdyby zdołali wejść z nimi nieco wyżej... <demoniczny chichot> :P



I nasze zdobywanie szczytu:

Dziś też zdobywałam podobną górę. Z tym, że siedziałam na tyłach naszego transportowego wehikułu. Też było pięknie. Choć śniegu nie było. Był za to organista śpiewający Baranku Boży na melodię Jezu Malusieńki... *

*Taki mój muzyczny suchar na koniec. Ale wierzcie mi, było epicko.

czwartek, 2 stycznia 2014

Stars

Plan był idealny. Prosty, do spamiętania. Postanowiłam metodą małych kroków skupić się na dniu dzisiejszym. Nie myśleć o nadchodzącym tygodniu, miesiącu, a tym bardziej roku. Szło mi całkiem dobrze... przez jakąś godzinę. Książka, notatki i ruszamy z koksem. Ale potem wróciła mama i siostra. Gadka szmatka. W międzyczasie pojawiła się w mej głowie myśl o fotograficznych kombinacjach i oczywiście nie mogłam odłożyć na później - co widać poniżej. Na koniec zadzwoniła współlokatorka, że nasze wyrównanie za wodę jest niepokojąco wysokie. Astronomicznie wysokie. Wstępnie wykluczyliśmy pękniętą rurę - sąsiedzi z dołu chyba zauważyliby Niagarę w przedpokoju. Reinkarnację smoka wawelskiego, który ewentualnie mógłby niezauważenie przeleźć przez pół miasta i podpiąć się do naszego ujęcia. Komnatę Tajemnic za pralką oraz masońską intrygę. A biorąc po uwagę, że ilość lokatorów się zmniejszyła i nasze nawyki też nie uległy specjalnej zmianie - osobista głupotę też wykluczyłyśmy. Rok 2014 rozpoczynam samymi niesamowitościami. Z niecierpliwością czekam co też przyniosą kolejne tygodnie. Coś czuję, że będzie się działo.

Chyba Jędrzejów, zaćmienie słońca w Krakowie - jakoś jak byłam na drugim roku (?), Setnica.

A na koniec muzyczny akcent pełen optymizmu. Taaa... :P Ale ładne to. Ot, i tyle.

środa, 1 stycznia 2014

Walka z zauropodem

Okres noworoczny, jak dla mnie, jest najgorszym momentem do robienia postanowień i zmieniania swojego życia na lepsze. Dlaczego? Bo jest środek roku szkolnego/akademickiego i jedyne postanowienie jakie faktycznie pojawia się u mnie w tym czasie to: obiecuję w przyszłym semestrze będę bardziej systematyczna, będę czytała książki na bieżąco, tak by w czasie sesji nie przypominać pani Adamsowej. Nie, jeszcze mi się to nie udało. Ale ostatni semestr przede mną! Jest szansa. Tyci, tyci, ale zawsze. Po  drugie. Jest środek zimy. Hello klimacie ogarniasz? Ok, zwykle bywało tak, że mieliśmy środek zimy. Ambitne plany kończyły się wraz z zakopaniem się pod kołdrą z kubkiem herbaty i próbą przywrócenia krążenia w odmrożonych palcach. Ale patrząc z tej perspektywy może tym razem coś uda się zmienić. Zima ponoć ma przyjść za jakiś czas, do tego momentu już zatrybimy i przeforsujemy zaplanowane zmiany. Jestem dobrej myśli.

Muszę być dobrej myśli. Koniec roku przyniósł zbyt wiele złych rzeczy. Aż strach myśleć jaką drogą potoczą się one w kolejnym. Dało mi to jednak możliwość do przyjrzenia się własnym problemom i uznałam, że są do tego stopnia śmieszne i niepoważne, że powinnam przywdziać wór pokutny i bić się w piersi. I zacząć doceniać to co mam. A mam naprawdę wiele, zwykle jednak tego nie dostrzegam, bo moje maciupkie braki urastają do rozmiarów zauropoda. Zawsze zastanawia mnie to jak człowiek może być istotą na tyle mądrą, by polecieć w kosmos i jednocześnie na tyle głupią, by tak zafiksować się na własnym punkcie.

Nie miałam żadnego zauropoda. Zresztą i tak nie zmieściłby się w kadrze. 
Będzie tyranozaurus z setnickich wojaży.


Z powyższego wynika. Walka z egocentryzmem i narzekaniem. Zdyscyplinowanie i konsekwencja (tak magisterko mówię o tobie). Spuszczenie powietrza z nadmuchanego przesadnie zauropoda. Więcej optymizmu i otwartości, a mniej swoistego katastrofizmu.
Pamiętajcie, dobre rzeczy tylko czasem same spadają z nieba. W większości przypadków marzenia spełnią się o tyle, o ile będziemy o nie walczyć. Najczęściej z własnymi słabościami, zniechęceniem i nudą. Nieudane rzeczy spalcie i zakopcie, najlepiej głęboko. W niektórych sprawach nie warto dłużej gmerać. Czas zacząć z czystym kontem. 

Tabula rasa. A właściwie całe 365. Napiszcie coś dobrego.