Gdzieś tam skryci w dżungli, wędrujący po stepie, walczący z lodem. Nadal są, opierają się ekspansji współczesnego człowieka (Tego, któremu władze zapewnia karta kredytowa i umiejętność posługiwania się smartphonem, i który pewnie zginąłby marnie próbując się zmierzyć z tym co oni nazwaliby chlebem powszednim).
Żyją własnym trybem, trybem zegara, który nie posiada wskazówek. Gdzie czasu nie próbuje się ująć w ramy organizera. Rytm wyznacza matka natura. Peryferia globalnej wioski, gdzie ostało się coś z dzikości i mistycyzmu dawnych pokoleń i tradycji.
"Jimmy Nelson forces us to see, to understand and to remember before they pass away"
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam fotografię J. Nelsona zaniemówiłam z wrażenia. Oglądałam je w kółko chyba z godzinę, jeszcze raz i kolejny. Zachwycona odmiennością sposobów na życie. I pięknem, tak różnie pojmowanym i tak odmiennym od naszych standardów dyktowanych przez magazyny mody. Wolnym od typowych "must have" dzisiejszego świata. Wolnym od kanonów, złotego podziału i dywagacji teoretyków, którzy na próbach jego zdefiniowania zdarli sobie zęby.
Czasem rzeczy giną w sposób niezauważalny dla świata. Odchodzą. Stają się jednym z elementów odwiecznej układanki. Dobrze, że są tacy ludzie jak J. Nelson, którzy podejmują starania, by coś z tej dawnej magii zachować.
Wszystkie fotografie pochodzą ze strony: http://www.beforethey.com/
Polecam przejrzeć całą galerię. Szczególnie portrety. Moimi ulubieńcami są chyba Kazachowie, ale może temu, że ich pierwszych zobaczyłam.