niedziela, 20 maja 2012

wieczorami lemury machają pędzlami

   Tym razem, zmęczona czytaniem mądrości na temat rosyjskiej awangardy, postanowiłam zabrać się za torebkę. Co z niej wyszło, będzie do zobaczenia na Szufladowym. W międzyczasie Sis nakazała zająć się jasnymi szortami. Również czekają na finalizację. A ja na dziś jestem mało kontaktowa i pracę odkładam. Zresztą przy sztucznym świetle kolory kłamią. Lepiej zostawić to na jutro... albo dalszą przyszłość.



   Poza tym po raz pierwszy oglądam dramę, że tak powiem premierowo. I szczerze powiedziawszy, bardzo mi to odpowiada. Dwa odcinki na tydzień i  nie mam wyrzutów sumienia, że cały weekend spędziłam z oczami wlepionymi w monitor, pochłonięta jakąś serią. A wspomnianym czaso-pochłaniaczem jest Love Rain. Pamiętam, że kiedy  pojawiały się pierwsze wzmianki o tej dramie, to raczej nie spoglądałam na nią ze zbyt dużym zainteresowaniem. Oczywiście podążyłam tropem Jang Guen Suk'a, bo widziałam już kilka serii z jego udziałem i jest jednym z moich ulubionych koreańskich aktorów. Ostatecznie jednak przełamałam się i nie żałuję. Do końca mam jeszcze chyba cztery odcinki, więc nie mogę zbyt wiele na ten temat powiedzieć, ale jak do tej pory odbiór jak najbardziej pozytywny.



...

Taki magnetyczny bit na wieczór. Choć spać przy nim trudno :)

sobota, 19 maja 2012

Nan eojjeorago ?!

     Kiedy tumult studentów w zwariowanym tempie przetacza się przez miasto, najlepsze co można zrobić to uciec na drugi jego koniec :P Coś w tym jest. Juwenalia i pochód- wyczyn szalony. Po raz kolejny miałam nie iść. Po raz kolejny i tak w efekcie wylądowałam pod stadionem, by wspomniany korowód tworzyć. Siła woli: -100.
    Najbardziej jednak lubię ten społeczny dialog, podchmielonej nieraz, a na pewno radosnej chmary studentów z przypadkowym przechodniem. Jak zawsze na trasie pochodu, czekając na możliwość przejścia na drugą stronę ulicy czekała grupka  dzieciaków. Oczywiście studenci w ogólnym entuzjazmie starali się zaprosić małolatów do wspólnej zabawy. Grupka stojąca na poboczu, wpatrywała się w pędzące stado z dziwnym wyrazem twarzy, który streszczał w sobie mieszaninę rozbawienia i równocześnie przerażenia. A w ich oczach malowało się pytanie: czy my też tak marnie skończymy?


   
    A po pochodzie, wieczorową porą, dane mi było mieć niewątpliwą przyjemność konfrontacji z kolejnym tłumem. Tym razem w Pałacu Erazma Ciołka podczas Nocy Muzeów. Choć oczywiście nie było już tak dantejsko jak przed południem.  I tak wieczorem miło spędziłam czas z Janem Chrzcicielem odzianym w niebieskie futro (nie mam pojęcia z jakiego stworzenia je miał?), Lewiatanem przypominającym wielkiego kartofla oraz św. Nikiforem obkładającym czymś kłódko-podobnym wielkiego, brodatego diabła. Co ciekawe, mocno starałam się zachować kamienny wyraz twarzy, gdy ktoś podszedł do ikony Męki Pańskiej i jedno z przedstawień określił jako: Ostatnia Kolacja... w sensie... no rozumiem. Kolacja, wieczerza- jedno i to samo, ale mimo wszystko. Ostatnia kolacja z mojego punktu widzenia, zbyt wzniośle nie brzmi... No mniejsza o to. Dzień upłynął niezwykle szybko.
 ...
   Teraz powinnam się zabrać za coś pożytecznego. Obowiązki gonią, siła woli słabnie. Doganiają mnie rzeczy, przed którymi staram się uciec.  Wiele do zrobienia. Ściskam więc swoje chęci i lenistwo, błagając o motywację.  
    Zastanawiam się tylko jak ogarnąć problematykę styloznawstwa. Bo jak na razie, w spotkaniu ze sztuką XX w. wypadam mniej więcej tak:


 I co zrobić, by to wszystko pogodzić?
...



piątek, 11 maja 2012

aklimatyczny gród kraka i krajobrazy z Drakulą w tle


Yeeeey! 
Po oddaniu wczoraj licencjatu w ręce promotora, czuję niebywałą lekkość. Oczywiście do czasu kiedy moje wypociny wrócą do mnie, całe w czerwieni, powodując depresję i nastrój rodem z Mordoru. Chwilowo mogę jednak odetchnąć. Po niezwykle długim niebycie w rodzinnym zakątku, wróciłam na chwilę, by nabrać energii i odbudować swoje samopoczucie. Dziś dowiedziałam się bowiem, że klimat krakowski działa destrukcyjnie na nasze zdrowie (tutaj). I generalnie klimatolodzy, radzą spakować manatki i się z tego przybytku złych fluidów wyprowadzić. A ja mimo wszystko po weekendzie znów tam wracam. Eh.
...
A dziś kilka zdjęć z kraju Drakuli. Samego księcia wampirów nie spotkaliśmy... stety, albo niestety... nie wiem jakie kto ma aspiracje życiowe. Sama Rumunia zachwyciła swoimi kolorami i krajobrazami. I uwaga... drogami. Tak właśnie, w Rumuni dziury na drogach to niebywała rzadkość.  Pojawiło się ich trochę w małych mieścinach, do których zmierzaliśmy, by zobaczyć jakiś, niesamowitej wagi i urody, romański kościółek.

Dziś Sybin, który tak właściwie to nas żegnał. Był bowiem ostatnim miejscem, do którego udaliśmy się przed powrotem do Polski.

Bo ściany mają uszy. A dachy- oczy.
Tylko czekają, by zaatakować. 
Tylko czekają, by zaatakować.
Kotus muzealnikus :)

...
A dziś, od tak, po miesiącu nieoglądania, włączyłam tv i okazało się, że na żywo leci relacja z otwarcie Expo 2012 w Yeosu. Niesamowita współczesna architektura, iluminacje świetlne i fajerwerki. A relacja z tradycyjnej kuchni o mało mnie nie zabiła, tak to właśnie jest, gdy ogląda się tego typu programy przed obiadem...
A... i TOP nie ma już niebieskich włosów. A szkoda. Z dawnym imagem wpisywał by się idealnie we wszechobecną symbolikę oceanu. :D Za to GD ma czerwone niczym Wiśniewski. To złe skojarzenie będzie mnie prześladować, coś tak czuję. 
...
A w ramach ciekawostki: rumuński hit- Dalinda, który co rano leciał na tamtejszym muzycznym kanale :)