czwartek, 25 września 2014

Deszczowa piosenka

Zadziwia mnie entuzjazm z jakim witam, ostatnio coraz częstsze, deszczowe, mgliste dni. Nie wiem kiedy ten stan rzeczy przestał mi przeszkadzać, a stał się rzeczywistością wręcz wyczekiwaną. Nie pamiętam bym kiedykolwiek darzyła jesień jakimś głębszym, pozytywnym, uczuciem. Zawsze kojarzyła mi się z dopiero co zakończonym czasem beztroski, krótkimi dniami i widmem zbliżającej się zimy... A jednak. W tym roku jesień już mi nie przeszkadza. Upajam się ostatnimi ciepłymi dniami, spoglądam na podnoszące się po deszczu chmury, szuram stopami po pierwszych napotkanych na swej drodze liściach*, na Tumblerze zachomikowałam już pokaźną kolekcję wizerunków zamglonych górskich krajobrazów, ciepłych swetrów i kątów idealnych do zaszycia się w długie wieczory, przeplatanych oczywiście kotami i gifami z Sherlocka. I po raz kolejny postanawiam sobie, że tym razem zainwestuje w kalosze.

Nie, jeszcze żaden nie próbował mnie w tym roku zabić. Mam szczególną zdolność do wywijania piruetów na wilgotnych liściach. Do tej pory jednak trzymam się całkiem nieźle. 


piątek, 12 września 2014

I'm going...







Dziwna rzecz z tymi rzekami i drogami – rozmyślał Ryjek. – Widzi się je, jak pędzą w nieznane, i nagle nabiera się strasznej ochoty, żeby samemu też się znaleźć gdzie indziej, żeby pobiec za nimi i zobaczyć, gdzie się kończą…


środa, 3 września 2014

Wakacyjnie

Żyję. Trzymam się całkiem nieźle. Po pracowitych tygodniach siedzenia godzinami przed monitorem, kiedy kolejne próby sklecenia przyzwoitego akapitu, kończyły się z lepszym lub gorszym skutkiem, maiłam czas, by odetchnąć. I wiecie co, nawet nie było mi spieszno, by otwierać komputer. Zaszyłam się z książką*. 


* Wbrew temu co mówiłam, ostatecznie skończyło się na Mistrzu i Małgorzacie - wypożyczonym z biblioteki  #FakDeLodżik LEVEL: lemur ;) 

***

Po pierwsze: Wykopki! Rok bez porządnego naparzania kilofem jest rokiem straconym ;) Nic tak dobrze nie działa na zszargane stresami poprzednich miesięcy nerwy jak tego typu  aktywność. To ciekawe, bo kompanie we własnym ogródku, albo obieranie ziemniaków na prywatny obiad już nie przynosi takiej zabawy. To musi być cudzy grunt, najlepiej taki zaprzeszły, ze wszystkimi cudami* jakie zdoła się w nim znaleźć. W naszym przypadku były nimi stosy kafelków i cegieł... 

*Ok, Umówmy się. Łańcuch od krowy też może posiadać swoiste piękno...


Po drugie: Ostateczna konfrontacja z magisterką. To ciekawe, ale jak już przejdzie się magiczną liczbę pięćdziesięciu stron, wszelkie wcześniejsze narzekania wydają się śmieszne... Co prawda istnieje ryzyko, że promotor spojrzy na owe wypociny i przekreśli 3/4, ale nie wydaje się to już tak straszne jak na początku. Teraz jeszcze trzeba przejść przez biurokracje, drukarnie, introligatornie i komisje... jednym słowem z górki.  


Po trzecie: W trakcie pisania miałam naprawdę doborowe towarzystwo. Jak nie delikwent budzący o 7 rano, bijąc dziobem w ścianę, to świerszcz (konik, pasikonik... czy jak powinno się to zielone coś profesjonalnie określać) gigantycznych rozmiarów przeglądający archiwa tuż przed nosem.


Po czwarte: Widoki. Ot tak. Bo piękne.


Po piąte: Do pana Jelonia mam słabość nie od dziś. A w letnim nakryciu rogów to już w ogóle. Tak. Dziadkowe rewiry ;) 


Po szóste: Po raz pierwszy od wieeeeelu lat obejrzałam zachodni serial*. Z jednej strony nigdy nie miałam do nich cierpliwości. Szesnaście odcinków koreańskiej dramy to dla mnie dużo, a co dopiero kilka sezonów. A oprócz tego świadoma ryzyka uzależnienia wolałam nie próbować tej opcji w trakcie pisania pracy. Ale po skończeniu... to zupełnie inna sprawa. 
Yes. Teraz jestem Sherlock'owym fanem.... i dobrze mi z tym! :D

* No dobrze. Od czterech lat oglądam też z doskoku Przyjaciół. Ale biorąc pod uwagę, że odcinki trwają po dwadzieścia minut i mimo to dalej nie obejrzałam tych dziesięciu sezonów, uznaję, że to nie do końca się liczy.


I muzyczne nowe odkrycia: Birdmask!

piątek, 23 maja 2014

Humoropoprawiacze - środki doraźne

Ta... playlista została przygotowana dość dawno. Przeznaczona na beznadziejne zimowe dni, kiedy wszyscy mają wszystkiego dosyć i nie pozostaje nic innego jak zacząć oglądać głupawe filmiki z YT. Cóż. Okazało się, że zima najwyraźniej poznała się na moim niecnym zamiarze i postanowiła, że w tym sezonie Polski nie odwiedzi. Post przetrwał w wersji roboczej do dziś, trochę uzupełniony po drodze. 
A że wiele osób przyznało, że dzień był beznadziejny. Łącznie z moją współlokatorką, która właśnie dopiera wyprane już wcześniej wraz chusteczką ubrania, w trybie, który miał być tylko płukaniem, a okazał się godzinną masakrą. Mnie tymczasem daje się za to we znaki zignorowane wcześniej uczulenie na proszek. Nie pozostaje nic innego jak powiedzieć: Łączmy się w bólu :P

Dla fanów donatów:

STOLICZEK
Donaty śpiewają rock&roll. Muffin rapuje. A pomarańcz jest Totoro.
Trzeba coś więcej?



Dla artystów:

Tekst "Przyszedłeś do mnie z siekierą, więc też nie jestem ci obojętny" 
jest już chyba legendarny.


Dla muzykantów:


What does the elevator said....


Dla fanów disco polo... dla wrogów również




Dla fanów Bastille:


A jak to nie pomaga zawsze pozostaje...



wtorek, 22 kwietnia 2014

Ogłoszenia: Into the East


Już od jakiegoś czasu denerwowało mnie rozdrobnienie azjatyckich treści na dwóch  blogach. Wraz z nastaniem wiosny irytacja sięgnęła zenitu. Postanowiłam zatem stworzyć osobne miejsce, na dramy, k-pop i inne cuda muzyczne, oraz szeroko pojętą kulturę Azji. Dlatego też wszystkie treści w tym temacie, które do tej pory opublikowałam tutaj oraz na Story about stories (gdzie umieszczałam 'recenzje' dram) zostały tam przeniesione. I od teraz nowe posty będą publikowane pod tym adresem:

Jeśli więc ktoś zaglądał tutaj ze względu na fascynację Azją, polecam zapoznać się z tym adresem, bo od teraz właśnie tam tego typu treści będą zamieszczane. Lemurowy będzie funkcjonował jako miejsce bardziej osobiste, natomiast SAS odejdzie w zupełny niebyt.
 

Po drugie: Instagram. Tak założyłam też to cholerstwo. Hańba mi.







niedziela, 30 marca 2014

b&w

Ostatnie dni w odsłonie czarno-białej. Czas ucieka przez palce. A myśli kotłują się w głowie.


5 min. w biegu. Dla koreańskiego.
Kiedy panowie od kanalizacji przeryją ci już ogród...
Wtedy prawdziwą radochę odczuwają koty.
Tarzając się w te i wewte jak szalone w tumanach kurzu.

***




niedziela, 23 marca 2014

Manggha - parawany i lalki

Relacja z dwóch ostatnich wystaw, które odwiedzić TRZEBA jeśli choć trochę interesujecie się Japonią, lub WARTO jeśli zbytnimi pasjonatami nie jesteście. Dlaczego?
Nic od dawna nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak parawany japońskie. Spodziewałam się, że będą piękne. Czytałam co nieco o sztuce, nieraz przybywałam do Mangghi, by oglądać wystawy o przeróżnej tematyce, głównie dziesiątki, czy nawet setki drzeworytów. Ale chyba rzadko do tej pory miałam do czynienia z tak dekoracyjnymi i wielkoformatowymi eksponatami jak parawany. Są czymś co koniecznie trzeba zobaczyć na własne oczy, szczególnie, że nieczęsto są wystawiane. A problem w tym, że zdjęcia w żaden sposób nie są w stanie oddać choćby małej cząstki ich uroku. Nawet takie mega profesjonalne.


Japonka - jeden z moich ulubionych.
Małpki :)
Natomiast żurawie absolutnie zajęły miejsce pierwsze.
Selca z sabaką. Wydanie muzealne. Bo w lustrze są zbyt mainstreamowe ;)
***

Ball-Jointed Dolls w skrócie BJD, czyli lalki kolekcjonerskie, pojawiły się na wystawie o tytule "To nie są lalki dla dzieci". Jak dla mnie hasło trafione w dziesiątkę. Już widzę ten wyraz twarzy ich właścicieli pełen frustracji, kiedy po raz kolejny tłumaczą, że to nie są po prostu zabawki i że nie, córeczka nie może się nimi pobawić. Największy ich urok tkwi zapewne w samym dziele kreacji, kiedy właściciel może sam nadać kształt swojej lalce, nakreślić pewne indywidualne cechy, które uczynią ją jedyną i niepowtarzalną. Mogą być słodkie i urocze, ale mogą być również melancholijne, smutne, poważne, a nawet prowokujące. Tak naprawdę wszystko zależy od wyobraźni twórcy.


Tylko jedno. Jej szpilki O.o

 Koniecznie zobaczcie w:

poniedziałek, 10 marca 2014

Gdzie warto zajrzeć ucząc się języka koreańskiego cz. 2

Kolejny post z serii uczymy się języka koreańskiego. Nie żebym ostatnio zaniedbała go do takiego stopnia, że bardziej się już chyba nie da. Ale pierwsze promienie słońca i błękitne niebo zapowiadające (mam nadzieję) nadchodzącą wiosnę, dodały mi tyle energii i dobrego samopoczucia, że postanowiłam wypowiedzieć walkę moim labom w tym temacie. A że po drodze znalazłam nowe ciekawe pomoce naukowe postanowiłam się nimi podzielić. Poniżej link do tego co było wspomniane wcześniej:


Rozmówki koreańskie - LINGEA: Są po prostu nieprawdopodobne. Chyba pierwszy raz spotykam rozmówki, które by były tak dobrze opracowane, jest w nich wszystko co potrzeba, a nawet i więcej. Znajdziemy w nich m.in. przykłady zdań podzielone tematycznie (np. popularne zwroty, podróż, mieszkanie, wyżywienie itp.), słownik oraz ogólne informacje o języku. Zestaw dość typowy dla przeciętnych rozmówek, ale ilość zawartego w nich materiału jest naprawdę zdumiewająca. Pierwsze wydanie ukazało się w 2013 roku, więc jest to pozycja stosunkowo nowa. Nawet jak ktoś nie uczy się konkretnie koreańskiego, ale jakiegoś innego języka, powinien się z nią zapoznać (nie porównywałam szczerze powiedziawszy innych rodzajów, ale podejrzewam, że zawartość raczej nie będzie się zbytnio różnić). Wiadomo bowiem jak to jest, kiedy zaczynamy przygodę z jakimś nowym językiem. Ile razy próbujemy przekalkować jakiś schemat z polskiego i wychodzą z tego ceregiele, których nie potrafi zrozumieć nikt, łącznie z nami samymi. W tej pozycji znajdziemy wiele przykładów, które ułatwią nam komunikację.


Żeby nie być gołosłownym. Jak już wylądujecie w Korei i zepsuje się Wam samochód będziecie mogli bez problemu poinformować pomoc drogową, że zepsuł Wam się np. rozdzielacz zapłonu, albo tempomat. Ja osobiście nie mam pojęcia, gdzie znajdują się one w samochodzie, ale wiem jak powiedzieć to po koreańsku :P Wiem też jak mówi się prąd stały i zmienny, choć ostatni raz słyszałam to rozróżnienie z ust mojego taty, który jest m.in. elektrykiem. 
I moje ulubione, widoczne zresztą poniżej: Nic z tym nie zrobiłem, Tylko próbowałem włączyć :D Oczywiście. To nie ja! Samo się! Nawet nie dotykałam! + 100 za najbardziej przydatny zwrot ever. 
A! No i transkrypcja jest spolszczona. Ja osobiście nie cierpię każdego rodzaju transkrypcji, bo nigdy nie wiem jak to przeczytać (dajcie mi hangul! :)), a ta polska wygląda już w ogóle niesamowicie.
  

Learn Korean witch GO! Billy Korean - przyznam, że od razu po włączeniu jednego z filmików, myślałam: czy w ogóle warto oglądać, czy będzie w tym coś sensownego. Prowadzący wydał mi się dość... specyficzny. Ale jak już przeszedł do konkretnego materiału stwierdziłam: Tak! To jest to! I rzeczywiście, sporo rzeczy, które do tej pory wydawały mi się odrobinę nieścisłe, i z którymi gdzieś tam miałam problem, nagle okazały się takie oczywiste. Choć przyznam, że zdecydowanie lepiej ogląda mi się to jako powtórkę, już przerobionego materiału niż, jako bazę. Filmiki są krótkie, treściwe, ale jak pojawia się materiał z czymś zupełnie nowym, odrobinę się gubię. Za to do powtórek jest idealne, bo w przeciwieństwie do TTMIK, czas trwania to nie dwadzieścia, a kilka minut, zwykle poniżej pięciu.

Playlista z lekcjami: Learn Korean oraz Korean Phrases

Nic tylko się uczyć ;)

niedziela, 9 marca 2014

Around Us

Ten moment, kiedy czujesz, że wszystko wkoło ożywa. Choć na pierwszy rzut oka nic na to nie wskazuje. Nagie konary, uschnięte trawy, opadłe liście pod stopami. Ale potem dostrzegasz pierwsze bazie kotki, pierwsze listki trawy próbujące się przebić przez pożółkły gąszcz, a z oddali dobiega śpiew ptaków. Nogi niosą do miejsc dawno nieodwiedzanych. Dobrze, jak nie za dobrze.




Around Us by Jónsi

sobota, 1 marca 2014

May the Force be with you

Dziś post inter-galaktyczny. Czyli Gwiezdne Wojny w akcji. Pomimo upływu lat najwyraźniej nie tracą na popularności. Kiedy wydaje mi się, że owa fascynacja już mi przeszła, wracam do filmu i stwierdzam, że jednak nie zanosi się na to. Skoro dobry design się nie starzeje, podobnie być musi z kinematografią. Choć niektórzy wolą drugą odsłonę, ja jestem jednym z tych tradycjonalistów, którzy jak już oglądają to jedynie starą trylogię. Zresztą w nowej nie ma Hana Solo. Co to za GW bez Hana Solo. Bez sensu.

Zostawiam Was z kilkoma współczesnymi wariacjami na temat klasyki:
http://www.redbubble.com/people/kamonkey/works/10703598-portrait-of-lord-vader?c=228736-star-wars-portraits

http://ollymoss.com/#/star-wars-trilogy/

http://www.behance.net/gallery/Star-Wars-Minimalism/1274689

http://www.behance.net/gallery/Minimalist-Star-Wars-II/3601999

http://deser.pl/deser/51,111858,15163512.html?i=6
I bardziej rodzimy akcent. 


Star Wars Call me maybe
Myślałam, że nigdy nie zdołam przesłuchać tej piosenki w całości,
do czasu kiedy odkryłam ową wersję.


I dużo więcej na temat:

* Wookieepedia - The Star Wars Wiki
* 30 niesamowitych projektów graficznych inspirowanych Gwiezdnymi Wojnami
* 10 najlepszych strojów
* Gwiezdne Wojny na: Tumblr, Instagramie
* Han i Leia - najlepiej ;)
* Co powstaje z połączenia Jetsonów i GW? - Welcome to Cloud City 
* Jakby ktoś nie miał pomysłu na kartkę świąteczną :)
* Jak ukraść Gwiazdę Śmierci - minionki w akcji 
* Fotografie z planu zdjęciowego - warto zobaczyć chociażby ze względu na C3P0 pod kwiecistym parasolem <3