piątek, 28 września 2012

o-la-boga

   Człowiek zawsze z czymś walczy. Ja sprostać dziś muszę bolączce, z którą każdy styka się, gdy musi się gdzieś przemieścić na dłuższy okres czasu, czyli pakowaniu. Jak na razie 1:0 dla artystycznego nieładu wokół mnie, otwarta torba łypie groźnie, jedynie na biurku ułożyłam rzeczy, które w razie czego mają sprawiać wrażenie ogarnięcia. 
   "Biednemu zawsze wiatr w plecy" jak mawiała Wioletta Kubasińska. Muszę się z tym zgodzić dzisiejszy wiatr spotęgował najwyraźniej moje kichanie. W dodatku dobiłam lusterko, które wcześniej przez moją osobę straciło obudowę, po czym jeszcze udało mi się je złamać, och najwyraźniej podświadomie muszę bardzo siebie nie lubić. Fakt faktem rozczłonkowało się na niesamowitą ilość błyszczących iglic i tym sposobem przysporzyłam sobie tylko pracy. W dodatku odtwarzacz na DramaCrazy dziś jest jakiś obumarły i nie mogę obejrzeć kolejnego odcinka To The Beautiful You, a mój komputer stanowczo odmawia połączenia się z nowym internetem na krakowskim mieszkaniu (widać, że Vista jest kobietą, jak się zaprze to zawsze potrafi człowieka wyprowadzić z równowagi). Nie wspominając już o wszelkich studenckich załatwieniach po drodze. Kondensacja nieciekawych emocji. Tragikomedia. Dobra koniec tego biadolenia! Wybaczcie.
 



   Słuchaliście nowego TVXQ? Jakoś poza Mirotic i tym straszliwie puchatym czymś, za czym przepada moja Sis (nie, nie ma 5 lat) do tej pory niespecjalnie zaznajomiona byłam z ich twórczością. Ostatnio jednak wypuścili teledysk, a ja napatoczyłam się na resztę płyty. Kurcze całkiem niezła jest, nie mówię od razu, że magluję, bo nie wszystkie utwory leża w granicach mojej stylistyki, jednak nie można odmówić im poziomu. Moim typem numer jeden jest Viva/인생은 빛났다 (tak jakby zwinęli audio): 



Łoooooo! AAAAA Yeeeeah!  Miłego weekendu! :)




poniedziałek, 24 września 2012

hanbok (한복) - tradycyjny strój w nie do końca tradycyjnej formie

   - "Sprawy często przybierają obrót, którego się nie spodziewamy" - westchnął lemur,  bowiem z mozołem szukał informacji o modzie lat 30'tych XX wieku, a znalazł się w samym środku hanbokowego raju. Życie nas nie rozpieszcza, chciałoby się rzec, ale mnie osobiście zmiana kierunku zupełnie nie przeszkadza, temat lat trzydziestych może poczekać, natomiast moja nowa fascynacja - nie. 
   Na początek o hanboku słów kilka. W dużym skrócie, najważniejsze co trzeba powiedzieć to, że jest on tradycyjnym ubiorem koreańskim - zarówno w wersji żeńskiej jak i męskiej. Jego krój zmieniał się przez pokolenia, kolorystyka natomiast zależna była od wieku i pozycji społecznej, różniły się również rodzajem materiału. Obecnie strój ten Koreańczycy noszą w przypadku niektórych świąt i ważniejszych rodzinnych okazji. Wszystkich bardziej ciekawych odsyłam: tutaj, tutaj i tu.
   Co sprawiło, że moja totalna niechęć do połyskliwego, kolorowego stroju znanego z niejednej historycznej dramy uległa przebiegunowaniu? Otóż natknęłam się na współczesne modowe wariacje z tym tradycyjnym strojem. Inne materiały, inna kolorystyka i nagle okazuje się, że nie jestem w stanie orzec, która z tych wersji bardziej przypada mi do gustu. Od jakiegoś czasu siedzę, wlepiam oczy w ekran i wynajduję coraz to nowe przykłady, coby je Wam zaprezentować. A z twarzy nie znika mi wyraz zadziwienia. Z inspiracją w dodatku przyszedł blog: newmodernhanbok.tumblr.com, który jest prawdziwą skarbnicą hanbokowych inspiracji. Obiecałam ostatnio, że następnym razem będzie więcej zdjęć i oto one (choć wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że post o hanbokach powstanie). Zatem przestanę paplać i pokażę, o czym mowa. 

Na te fotografie natknęłam się już jakiś czas temu: sesja The Full Moon Story, Kyung Soo Kim: pics
No dobra... koty też zrobiły swoje :)

Tym razem propozycje ślubnych sukni, zwiewne, nie biją połyskiem po oczach = coś cudownego.
 pics

Wersja Vogue: picpic 
Nie wiem czy właściciel/ka bloga jest autorem zdjęć, ale żadne nie ma odniesienia.

I panowie się załapali :) pic, pic, pic
Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z tradycyjnym ubiorem koreańskim niesamowicie zaintrygowały mnie męskie nakrycia głowy, zaiste fantazyjne.

I w nieco pastelowo-ziemistej kolorystyce: pic, pic.

W otoczeniu surowej, współczesnej architektury... mrrr... pic, pic, pic.

Oj te światła mnie urzekły: pic, pic, pic.

I znowu Vogue: pic, pic.

I dzieciaki ;) pic, pic.

   Kiedy patrzę na te stroje, szukam odpowiedzi, dlaczego dopiero teraz, w tej zmienionej niejednokrotnie formie, przemówiły do mnie z taką siłą. Może leży to w mojej naturze, która zarówno kocha wszystko co dawne, jednocześnie zachwycając się formami nowoczesnymi (oj, architekturo ;)). A połączenie tych dwóch rzeczy często daje niesamowite efekty. Jak dla mnie tak stało się właśnie tym razem. Swoją drogą fakt wplatania tradycyjnych elementów we współczesną formę fascynuje mnie nie tylko jeśli chodzi o hanbok, a jednak to on właśnie doczekał się posta. Nie było to zamierzone. Tak wyszło. Niech tak będzie.

   PS. Jak ktoś ma jeszcze siłę polecam zerknąć na to archiwum, jakoś lepiej się je przegląda niż każdy post po kolei.

 

piątek, 21 września 2012

spontanicznie, bez ładu, składu i gracji


   Najwyższy czas przyznać, że pomimo iż słońce stara się jeszcze nas oszukać, jesień nadchodzi wielkimi krokami. Podczas dzisiejszego spaceru nawet mój arcy-ciepły, dziergany sweter nie ochronił mnie przed przenikającym chłodem, pojawiającym się z każdym powiewem wiatru. Podczas przechadzki z nadzieją spojrzałam na polną drogę, może te poranne chłody wybiły już wszystkie kleszcze, mogące czaić się w pogmatwanych zaroślach, jednak nie zebrałam się ostatecznie na odwagę, by to sprawdzić. Wróciłam szybciej niż zwykle. Zaniemogłam temperaturowo, dałam się oszukać błękitnemu niebu. 
   Nadeszła pora by przeprosić się z upchniętymi w najciemniejszy kąt, ciepluchnymi okryciami, wszelkiej maści szalami i pełnym obuwiem. Otwieram szafę i stwierdzam, że nawet gdyby po jej drugiej stronie faktycznie znajdowała się Narnia, miałabym duże problemy z jej odnalezieniem. Wyrzuciłam całą stertę rzeczy, które zawsze równo układam, i które zawsze potem i tak w afekcie niemożności znalezienia tego co akurat niezbędne, przerzucam parokrotnie tworząc artystyczny nieład. Choć ostatnio wyniosłam całkiem pokaźną stertę rzeczy, w których już dawno nikt mnie nie widział, nadal jest pieroństwa dość sporo. A i tak przy każdej okazji znoszę nowe lumpeksowe nabytki. Choć ostatnio staram się zmienić swoje nastawienie i pytam siebie parokrotnie: "Lemurze, czy jest ci to naprawdę potrzebne". Muszę stwierdzić, że nawet skutkuje, bo ograniczyłam się nieco. Mój racjonalizm nie przeszkodził jednak w zakupie szalonej bluzki a'la lata 80'te (?), w której prawdopodobnie pojawię się jedynie na jakimś balu przebierańców, była jednak wybitnym kuriozum, przy którym moja silna wola wzięła wolne.
   Przy okazji ciuchowych akrobacji wpadłam na pomysł: "posłuchajmy czegoś co nie jest kpopem!". Otwarłam folder muzyka- oj już trochę pokryty wirtualnym kurzem, ostatnimi czasy YT był moim dobrym przyjacielem. Po dłuższej chwili rozmyślań: "to za smętne", "Regino, wybacz nie dziś", "mocne brzmienia też nie do końca"...odrobinę zaniemogłam. Z przerażeniem dostrzegłam swoje zepsucie muzyczne. Z ratunkiem ostatecznie przyszedł mi Jonsi. Oh, dobrze, że jest.







czwartek, 13 września 2012

Transylwania, czyli siedmiogrodzkiej relacji ciąg dalszy

   Druga część relacji, której jakimś cudem nie mogłam dokończyć przez cały ten czas. Widocznie deszcz działa na mnie bardziej motywująco niż słońce. Transylwania i jej barwne oblicze. Jak na osławioną krainę wampirów coś mało strasznie tam było. Choć z drugiej strony większość z zobaczonych przez nas świątyń była warowna, w przeszłości licho nie spało. A i obecnie, gdy pewnego razu zdobywaliśmy dzwonnice przy jednym z takich kościołów, pan dozorca nakazał abyśmy czasem nie dzwonili (wiadomo studenci, kto wie co im do głowy strzeli :P), bo tam głosy dzwonów nadal informują miejscową ludność, że coś się dzieje. Ich widok robi spore wrażenie, niestety wnętrza już dużo mniejsze, często bowiem nie posiadają już całości oryginalnego (zmieniającego się oczywiście przez wieki, ale to już inna historia) wyposażenia i polichromii.



 Smocze rzygacze <3

 Wieże, strychy, dzwonnice, czyli po drugiej stronie sklepienia

 Nie, to nie forteca. To kościół.  Choć warowny, to prawda.

 Edward z pewnych powodów się tu nie pokazuje :P

Prejmer i przykościelne wnętrza mieszkalne. 
Początkowo Krzyżacy tu rezydowali, potem przyszli cystersi.  

 Najlepsze Zwiastowanie ever :)

I jeszcze trochę... osobliwości :)

Nie wiem czy brakowało aktorek... czy w Rumunii wszyscy panowie grają panie...
 Na bogato! Czyli wille Romów (w sensie cygańskie, nie rumuńskie)

 Stylowo.

Potrawka ze świnki... niebieskiej?
Zastanawiałam się czy może plakat się nie odbarwił, ale reszta wygląda całkiem normalnie.




niedziela, 9 września 2012

SHINee - Sherlock, tanecznym odkryciem tygodnia :P

   Niektórym minął już pierwszy tydzień nauki szkolnej, mi natomiast pierwszy tydzień fascynacji choreografią Sherlocka. Tak, to będzie wyznanie z cyklu "olśnienie roku" biorąc pod uwagę, że chodzi o SHINee to praktycznie wręcz dosłowne. A jak to się stało, że uchowałam się przez te ostatnie sześć miesięcy w całkowitej ignorancji? Otóż raczej prawdopodobne, że trwała bym w niej nadal, ale o tym później. Na początku powiem, że to nie było tak bym Sherlocka nie słyszała, bo przewinął się niegdyś przez moje uszy i oczy, parokrotnie nawet. Jednak nie wzbudził jakiegokolwiek mojego zainteresowania. Możliwe, że przez to iż oglądałam wersję z duchem, którego nikt się w dodatku nie bał. Nie wiem czy była to jakaś luka w scenariuszu, czy Koreańczycy mają stalowe nerwy, aczkolwiek było to dziwne.
   Tak trwałam w tej ignorancji do zeszłej niedzieli, kiedy to odwiedziła mnie kumpela, należąca raczej do osób: słucham-Pink-Floyd-gardzę-muzyką-pokroju-kpop, zapytała mnie: znasz SHINee? Nie powiem, szok wywołany tym zdaniem był ogromny. Otrząsnęłam się akurat w momencie kiedy teledysk już leciał. A moja Sis przypatrywała się z boku z trwożnym przejęciem, pytając: co ta dziewczyna robi w boysbandzie? Tłumaczenia były bezowocne, nie wsparła naszej idei grupy tanecznej, a my przez cały wieczór wyszukiwałyśmy teledysków z najdziwniejszymi układami choreograficznymi, zahaczając nawet o Japonię.



   W każdym razie, jak już wspomniałam, zostałam fanką detektywistycznego układu tanecznego. I jak dla mnie jest jedną z najlepszych, choć poważnie rozmyślam czy aby nie najlepszą, k-popową choreografią jaką do tej pory widziałam. Choć może nie widziałam za wiele. Nic to, Sherlock z kozackimi podbiegami, zajęczym hasaniem i robotycznymi przejściami zwojował ten tydzień. Plus niesamowity posłaniec pieśni, którego nigdy bym o to nie posądziła :).

czwartek, 6 września 2012

K-popowa dyplomacja

   Czyli: jeśli AlJazeera mówi o K-popie wiedz, że coś się dzieje. Mimo wszystko zawsze oglądam takie programy, m. in. po to by poznać opinie osób lepiej zapoznanych z całym kulturowym, socjologicznym czy też historycznym zapleczem, dowiedzieć się czegoś nowego i zobaczyć różne punkty widzenia na zjawisko KF. Choć z drugiej strony takie rozmowy często są zbyt ogólne, by wnieść coś odkrywczego, a powtarzanie utartych ogólników niejednokrotnie pogłębia tylko frustrację. W tym przypadku okazało się, że za najlepszych znawców K-popu trzeba uznać Martinę i Simona (jak dla mnie ich wypowiedzi odznaczały się największym sensem i prawdziwym zrozumieniem kultury, jako osób zaangażowanych, a nie jedynie badaczy analizujących pewne statystyki). Dla większości nie będzie to niespodzianka, skoro ta para od kilku lat mieszka w Korei i - że tak powiem kolokwialnie - całkiem mocno 'siedzi w temacie'. Jednak inne zaproszone osoby sprawiały wrażenie lekkiej dezorientacji. Znaczy wydawało mi się, że właśnie od nich usłyszę coś konstruktywnego, a nic takiego nie nastąpiło, więc poczułam się lekko rozczarowana. Choć sama nie jestem specjalistą, więc nie będę dalej tego roztrząsać.
    Jednocześnie nasunęło mi się na myśl kilka wniosków. Znaczy jest ich całkiem wiele, jednak napiszę o najważniejszych. Po pierwsze, wydaje mi się, że co poniektórzy podchodzą do zjawiska K-popu zbyt poważnie, serio serio, niczym straszliwi krytycy. Tymczasem to jest: kultura POPularna - co znaczy mniej więcej tyle, że jest dość łatwo przyswajalna (oczywiście u gardzących tego typu rzeczami spowoduje ona co najwyżej odruch wymiotny - szczególnie wersja 'wszystko jest piękne, puchate i różowe' plus oczywiście falę krytyki, ale dla większości, będzie to coś czego miło jest posłuchać, jest fascynujące, lub oszałamiające, choć niekoniecznie przynoszące jakieś wielkie przewartościowania w nasze postrzeganie świata. Po prostu pop-kultura. 
   Choć tak, jestem świadoma tego, że o dziesięciu tysiącach rzeczy związanych z tym tematem można by napisać niejedną  książkę. I nie bagatelizuję tego, że wielu profesjonalnych znawców kultury na poważnie zajmuje się całym tym zagadnieniem. Jestem za, bo jest o czym mówić, ale mam czasem wrażenie, że marnuje się setki słów na roztrząsanie rzeczy mało ważnych, a wielu istotnych tematów w ogóle się nie podejmuje. Powtarza się ciągle i ciągle to samo, niczym jakiś utarty schemat, bo o ile już widzę jakiś program, to dokładnie tak to wygląda. Choć trochę rozumiem, bo zwykle tworzy się je z myślą o osobach, które o owej kulturze nie mają pojęcia, jednak mimo wszystko, powtarzanie stereotypowych skojarzeń czasem razi. I nie rozumiem wielu argumentów, których zwykle używa się do określenia twórczości koreańskiej, szczególnie w dość nieprzychylnych opiniach, bowiem znaczną część z nich można by określić jako przymioty ogólnie pojętej popkultury lub show biznesu, bez względu o jakim kraju jest mowa. Weźmy np. perfekcjonizm, który zawsze jest przytaczany, kiedy mowa o cechach k-popu. Czy nie wszyscy artyści szeroko pojętej popkultury nie dążą do tego? Wydaje mi się, że jednak tak. W Korei jest to może bardziej widoczne, bo składa się na to nie tylko śpiew, wygląd, czy takie czy inne dopracowanie teledysku (bo nikt nie przekona mnie, że artyści Zachodu nie zwracają na to uwagi, lub że kanon piękna nie gra roli), ale też choreografia (wydaje mi się, że choć Zachód w jakimś stopniu wykorzystuje taniec, to patrząc przekrojowo, w koreańskim popie jest go o wiele więcej) i oszałamiające koncerty, które swoistym wizualnym 'przepychem' mogą odebrać mowę. Z drugiej strony możemy mieć takie wrażenie również przez ilość wysiłku włożoną przez idoli w przygotowania i treningi, ale i tym razem jeśli spojrzy się na średnią liczbę czasu jaką większość ludzi w Azji poświęca na pracę, to przestaje to być aż tak niezwykłe. Ot tamtejsza cecha kulturowa.
   Inną sprawą jest fakt, że po raz kolejny odniosłam wrażenie, że fanów K-popu traktuje się jak ignorantów, którzy patrząc ślepo w swoich idoli na ich podstawie kreują własny obraz współczesnej Korei - milusich fanów swoich kolorowych popowych gwiazdek? Nie wątpię, że paru takich może się znaleźć. Ale o ile miałam kontakt z innymi sympatykami tego szaleństwa i o ile mówi mi to własne doświadczenie, to nie poprzestaje się na tym, co widzi się w teledyskach czy dramach, ale stara poznać dogłębniej kulturę, która nas zafascynowała (no chyba, że nie zafascynowała, wtedy koniec tematu). I wielu fanów nie tylko przekroczyło już próg nastu-lat, ale również skończyło studia. Dziwi mnie to, że ktoś może myśleć, iż nie odróżni się wizerunku osoby w pewien sposób wykreowanej przez stylistę, w pełnym makijażu, ostatecznie dodatkowo poddaną skrupulatnemu retuszowi od realnego obrazu, z którym stykamy się na każdym kroku. Z drugiej strony wymaganie od przykładowego nastoletniego fana poznania wszelkich powiązań kulturowych, tła historycznego i pradawni bogowie wiedzą czego jeszcze, wydaje mi się nieco zbyt wymagające. Bo tu przede wszystkim chodzi o muzykę. I czasem dorabianie ideologi jest niczym szukanie dziury w całym, choć czasem potrafi być to całkiem fascynujące, o tak.
     I nie chcę tu wyjść na wrednego hatersa. Po prostu przy tej okazji moje skumulowane myśli jakoś ostatecznie się wykrystalizowały. I nie będę bezpośrednio też odnosić się do jakichś konkretnych wniosków, które pojawiły się w programie. Jednak przeglądając burzliwą dyskusję w komentarzach pod filmem stwierdziłam, że zapewne ile osób tyle stanowisk. I powoli dochodzę do wniosku, że czuję się czasem tym całym napięciem nieco zmęczona.