środa, 9 lutego 2011

czuwanie

  "Długo przedtem, zanim cokolwiek zaczęło się dziać w Niebieskim Pokoju, na dole, w kuchni, nastała pora wieczornej herbaty, którą we dworze podawano zwykle o dziesiątej. Właśnie ją pili, kiedy zaszła w nich dziwna zmiana. Dotąd rozmawiali przyciszonymi głosami, jak dzieci znajdujące się w pokoju, w którym starsi zajęci są zupełnie wyjątkowymi, dla dzieci niepojętymi sprawami, takimi jak pogrzeb lub odczytywanie testamentu. Teraz nagle wszyscy zaczęli mówić głośno i jednocześnie, przerywając sobie nawzajem, choć-co było jeszcze dziwniejsze!- nie przypominało to wcale zbiorowej sprzeczności, lecz przeciwnie, sprawiało każdemu wyraźną przyjemność. Ktoś obcy mógłby pomyśleć, że wszyscy w kuchni są pijani, a raczej wesoło podchmieleni, zwłaszcza że oprócz podniesionych głosów świadczyłyby o tym przesadne, podekscytowane gesty, zbliżenie głów i rozbiegane spojrzenia. O czym wówczas mówili, tego nikt z obecnych nie potrafił sobie później przypomnieć. Dimble utrzymywał, że były to głównie kalambury. MacPhee zaprzeczał, twierdząc, że nigdy nie bawi się słowami, nie mógłby więc tego robić i w tamtą noc. Wszyscy zgadzali się co do jednego- tej nocy byli niezwykle dowcipni. Jeśli nawet nie zabawiali się wymyślaniem kalamburów, to z pewnością bawili się paradoksami, anegdotami, niesamowitymi pomysłami i fantastycznymi teoriami, które jednak (po zastanowieniu) okazywały się warte poważnego potraktowania. Wszystko to wypływało im z ust ze zdumiewającą łatwością. Nawet Ivy zapomniała o swoim zmartwieniu. Mama Dimble zapamiętała na zawsze Dennisona i swego męża, jak stali po obu stronach kuchennego pieca pochłonięci w żartobliwym, intelektualnym pojedynkiem, raz po raz prześcigając się w błyskotliwych, szybkich ripostach, jak ptaki lub samoloty w powietrznym pojedynku. Nigdy dotąd nie słyszała podobnych rozmów, z takimi wykwitami elokwencji, z taką oszałamiającą grą słów i podwójnych znaczeń, z takimi fajerwerkami metafor i aluzji.
  I równie nagle jak się zaczęło, niespodziewanie się skończyło. Uspokojenie nadeszło tak raptownie, jak cisza, gdy ktoś po marszu w silnym wietrze wejdzie za ścianę. Siedzieli, gapiąc się na siebie, zmęczeni i nieco zażenowani.... "

                                                                                C.S. Lewis "Ta straszna siła"

wtorek, 8 lutego 2011

karuzela

Właśnie dotarło do mnie, że mam straszliwy mętlik w głowie. Jakbym stała gdzieś a wkoło mnie kręciły się rozszalałe karuzele. Albo jakbym była kreską zaplątaną tysiące razy. I zagubiłam się pośród tego. Nie wiem za bardzo w którym kierunku mam iść. Czemu mam tak wiele bijących się, sprzecznych myśli w mojej głowie. Czemu jedna koncepcja nie współgra z drugą. Może gdybym wiedziała co tak na prawdę chce osiągnąć byłoby mi łatwiej. Ale jakoś bez problemu przychodzi mi rozpoczynanie kolejnej rzeczy. Rozpoczęcie, właśnie, ale co z końcem. W zasadzie wiele chciała bym robić. Na jedne pomysły nie mam warunków, na inne czasu. I tak stoję pośród tego czego chce, co mam, czego nie mogę i myślę... że i tak nic z tego. Ciągle dążę w myśl zasady "chciałabym robić coś ciekawego" ale dalej nie odpowiedziałam czym to "coś" jest. Ciągle nie potrafię tego sprecyzować. A kiedy siedzę sama krzyk myśli słyszę tym dobitniej. I zastanawiam się co mam im odpowiedzieć. 

sobota, 5 lutego 2011

...

Dziwna jest świadomości, że już nigdy nie przybiegnie na zawołanie. Nie pobrudzi łapami dopiero co skończonego projektu. Nie będzie siedział na oknie drąc się wniebogłosy w oczekiwaniu na jakiś smakowity kąsek. 

Żegnaj Ptolemeuszu.