Nie, nie cierpię na obsesję maniakalną. Choć można odnieść takie wrażenie. Po prostu wystawa się zmieniła... no właściwie jej część, ale zawsze.
Tym razem do Mannghi przyciągnęły mnie fotografie Kōyō Okada, Święta góra Fuji, które są częścią większej wystawy, o której ostatnio wspominałam (fuji). Jak tylko zobaczyłam jedną fotografię w mentalnym dołku zaczęła wypalać mnie potrzeba, by zobaczyć więcej. Tym oto sposobem doczekałam do wtorku (względy ekonomiczne zawsze zmuszają mnie do wybierania tego dnia, mit biednego studenta jak można się domyślić, rozrasta się z prędkością świetlną- wtedy można zobaczyć ekspozycję za free) i poczłapałam w ulewnym deszczu pod drzwi muzeum. Dodatkowo dowiedziałam się, że zdjęcia bez lampy robić można. Yupi! No dobra... ale mój pokraczny aparat i tak nie potrafił poradzić sobie z tym całym artyzmem, półmrokiem i moim rozedrganiem rodzącym się podczas każdego spotkania z japońską kulturą. I zdjęcia są jakie są...
ah ten półmrok <3
góra Fuji i moja głowa
jedno z moich ulubionych, dopiero po kilku sekundach zobaczyłam Fuji :)
możliwe, że nie jestem zbyt bystra... :(
...
i coś lepszej jakości z internetu:
po kliknięciu przejście do źródła.
...
To tylko kilka zdjęć, by rozbudzić chęć zobaczenia reszty. Jeśli ktoś może niech koniecznie tam zajrzy, wystawa otwarta jest do 13 maja.
PS. Dowiedziałam się czyje podobały mi się ostatnio- z powodu pośpiechu nazwisko autora mi umknęło. Otóż wspomnianym artystą jest Udo Kaller. Jego interpretację wizerunków góry Fuji niezwykle przypadły mi do gustu. Można je znaleźć tutaj. Jednak żadne reprodukcje nie ukażą piękna obrazu. Przerabiałam to już wiele razy. Często to co widzimy w albumach czy internecie wydaje nam się mało ciekawe, jednak kiedy staniesz przed tą samą rzeczą w galerii nagle nie potrafisz oderwać oczu. Niebezpieczeństwo ludzi XXI wieku polega na tym, iż wydaje im się, że wszystko można znaleźć w sieci. I tak właśnie doświadczenie bezpośrednie zastępowane jest multimedialną papką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz