poniedziałek, 9 lipca 2012

I wracam do świata interaktywnych.

  Po tygodniu od obrony, przeprowadzki i generalnego dochodzenia do stanu normalności, po tygodniu odwyku od globalnej sieci wróciłam do domu i całe odwykowe leczenie poszło w las. Zaległości z ostatnich kilku dni powoli zostały nadrobione. A było co nadrabiać. Takiego zatrzęsienia nowych teledysków nie widziałam dawno. I tym też sposobem od jakiegoś czasu magluję I love you 2NE1. Początkowo siedząc na plantach z niezwykłej urody różowym laptopem koleżanki i przesłuchując urywki nowego singla myślałam sobie: całkiem spoko. Nawet kiedy pierwszy raz oglądałam video miałam podobne spostrzeżenie. Jednak muszę stwierdzić, że im dłużej słucham tej piosenki, tym bardziej się w nią wkręcam. I coś mi się zdaje, że będzie to jedna z tych nut katowanych do... no sami możecie się domyślić. I przyjdzie taki czas, że i oczy i uszy zamykać będę na wspomnienie tytułu. A póki co gibam się rytmicznie do taktu i wlepiam ślepia w monitor, nie mogąc się napatrzyć na teledysk. Choć sama nie wiem w czym tkwi sedno.
   Z jednej strony oczywiście można było się spodziewać popisu modowego, z drugiej strony zadziwia to, że jest taki... przystępny. Bo w sumie można by się było przywdziać w każdą ze stylizacji. Może nie przy takim zatrzęsieniu złota i w taki krzykliwym zestawieniu, chociaż... w sumie... czemu nie :P. No i nie da się nie zauważyć swoistego sprzężenia ze stylizacjami Big Bang. Tym razem różowe włosy nosi Dara, choć oczywiście GD też do owego koloru powrócił, co prawda w bardziej majtkowym wydaniu, ale zawsze. Co do reszty niezwykle przemawia do mnie cała sceneria teledysku. Kolory, miejsca, ten padający deszcz i śnieg, pomimo że w realu przeklinam tą kombinację. A ujęcia w wagonie pędzącego pociągu stylizowanego na początek XX wieku są moimi totalnie ulubionymi, choć moment z ulicą i przechodniami pod parasolami też jest niczego sobie. Nie ukryję też faktu, że bardzo chętnie buchnęła bym łóżko Bom i kwiaciaste lampy... Oj złe instynkty się we mnie budzą. Pomiędzy tymi westchnieniami ciągle jednak kołacze się pod czachą pytanie: po co CL włazi na latarnię morską, bo nawet jeśli jej ukochany jest marynarzem to przy takiej widoczności mało prawdopodobne, by go gdzieś wypatrzyła, mgła owija jej stopy. Podejrzewam, że on też miałby problemy, by ją zobaczył gdy reflektor błyska po oczach. Ale może się mylę, w sumie jestem góralką. A górale raczej nie są specjalistami od latarni morskich. Znowu zapętliłam się w niezwykłej wagi problem egzystencjalny, który prawdopodobnie jest fascynujący jedynie dla mnie.
   Jeszcze może tylko wspomnę, że występ w SBS i to całe zoo, zarówno pływające w sadzawce przed sceną jak i siedzące na ramieniu CL, niezwykle mnie zafascynowało. Zastanawiam się jak te biedne kaczki nie sfiksowały przy energetycznym beat'cie i szalonej grze świateł. Choć może to jacyś super nowocześni robotyczni przyjaciele z niedalekiej Japonii. A może dosypano im valium do ziarna... nie mam pojęcia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz