wtorek, 26 listopada 2013

Wynurzenia muzealnego lemura

Dwie myśli dni ostatnich. Obydwie wychodzą od poniższego obrazu pana Ferdynanda. Po pierwsze - uwielbiam gapić się w niebo. W nocne nawet całymi godzinami. Niestety realia krakowskie jakoś mi tego nie umożliwiają. Jeśli nie przyćmią gwiazd światła miasta, uczyni to niewątpliwie legendarny smog. Wiem jednocześnie, że nie brzmię zbyt przekonująco. W końcu nad głowami ostatnio nic innego jak szarobura pierzyna darząca nas jedynie deszczem. Jednak zmienność nieba, wschody i zachody, pioruny i gama najróżniejszych odcieni są dla mnie wycinkiem piękna świata, którego nie można nie zauważyć. Głowa do góry!
I tu przechodzę do mojej ostatniej wizyty w Warszawie. Będąc na wystawie Guercina, wylądowałam ostatecznie jeszcze w galerii sztuki polskiej XIX i XX w. Tam totalnie spiorunowało mnie niebo na obrazie, co ciekawe noszącym tytuł Ziemia. Perspektywa sąsiedniej sali zrobiła swoje. Moja cyfrówka zjadła wszystko co tylko można, dlatego zdjęcie jest jakie jest. Ale może to i dobrze. Bo chciałabym zwrócić na jeszcze jedną rzecz uwagę.


Ferdynand Ruszczyc, Ziemia, 1898. Muzeum Narodowe w Warszawie.

A mianowicie. Do malarstwa trzeba się pofatygować. Trzeba przed nim stanąć. Postarać się uporać ze światłem odbijającym się od werniksu i nie dać się oślepić. Znaleźć ślady pędzla, lub ich brak. Przyjrzeć się spękaniom. Połazić wte i wewte... Wtedy dopiero można zrozumieć czym jest sztuka i o co tyle zachodu. Reprodukcje są wszędzie. I niech będą, ale same w sobie nie są wystarczające. I jasne przy obecnej technice robi się zdjęcia o takiej rozdzielczości, że można oglądać zezwłok muchy pomiędzy chlapnięciami Pollocka (nie miała zbyt wiele szczęścia biedaczyna). Jednak wszystko to wymięka chociażby w przypadku takiego Matejki, którego niejedno dzieło ma powierzchnie większą, niż moje poprzednie mieszkanie. Te małe obrazeczki na marginesach książek do historii przy tym są ostatecznie nieco zabawne - nie żebym była jakimś szczególnym orędownikiem naszego mistrza scen historycznych, ale jak się już stanie oko w oko z tymi kolosami to człowiek trochę potulnieje. Zresztą mnie zawsze fascynowało to jak można malować na takiej połaci i wszystko jest składne i proporcjonalne.  Już nie raz musiałam przeprosić jakiś obraz za brak uznania, gdy dane mi było w końcu skonfrontować się z oryginałem.
A skoro pogodna obecnie nie zachęca, ani do długich spacerów, ani wylegiwania się na plaży, za niedługo również do zdobywania górskich szlaków. To może najlepszy czas, by odwiedzić muzea, które tak stanowczo się ignoruje - wiem po sobie jak często idę z własnej woli, a jak często jest to element zajęć. Biedni studenci nie bój nic - zawsze jakiś dzień w tygodniu jest darmowy. Trzeba tylko uważać na rozwrzeszczane wycieczki. Tak, to jest jedyne ryzyko pójścia do muzeum. Głuchota i ewentualny uszczerbek na psychice - nie polecam godzin zajęć lekcyjnych. Nie spać! Zwiedzać!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz