piątek, 28 października 2011

take a breath

I przyszedł ten dzień by do zbyt dużej torby wrzucić niedbale kilka nie powiązanych ze sobą żadną ideologią drobiazgów. Odkryć gdzie ukryło się pokrowiec na Tośkę i wepchnąć tam brutalnie owego niepokornego laptopa. Zapakować się do busa, który mimo powszechnego przekonania nie był wcale pękający w śrubach. 
I w końcu wrócić do domu.

Przywitania ciepłem słońca i złotem listowia zostawiam za sobą kłębiące się myśli. Wchodzę w swoją wrzosową rzeczywistość. Próbuję złapać przyjaciół, będących w nieustannym biegu. Dopadanie kotów wychodzi mi znacznie lepiej, choć młode pokolenie próbuje wykorzystać ostatnie chwile ciepła na podwórkowe wojaże przemykając z prędkością światła pośród stolarskich machin.

A na chwilę obecną staram się złagodzić stres związany z zagubieniem poduchy, cudownie odnalezioną Bridget Jones. Wszyscy już śpią. Nie pozostaje mi więc nic innego jak zatrudnić największego pluszowego misia w roli zagłówka i obejrzeć nieśmiertelną komedię. A jutro policzymy się ze z tym bezdusznym złodziejem.
-.-




I na dobrą noc.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz