Tak właśnie skończyłam Grunwald. Radość mnie rozpiera choć profesor i tak znajdzie coś co trzeba będzie poprawić. Jak zwykle. Nie przejmuję się tym w obecnej chwili. Ulga rekompensuje mi fakt, że normalni studenci obecnie wygibują się na juwenaliach. Ja z przyczyn imprezowo-weekendowych musiałam z tego typu szaleństwa porą nocną oraz (no ba!) Nocy Muzeów, zrezygnować. Będę towarzyszyć bliskim mi osobą w, trzeba przyznać mniej lub bardziej, przełomowych momentach w ich życiu. Choć nie... obydwa przypadki są przełomowe. Obydwa duchowe. I potwarz raduje mi się na tą myśl. Choć jutro przecież koniec świata, więc nie wiem czy na wszystko zdążę:P
Ale nie to bym w ogóle juwenaliów nie świętowała. Dzisiejszy pochód współtworzyłam. Może nie koniecznie się przebrałam. O ile moje aladynki dla normalnych ludzi mogą być przebraniem, bo dla mnie to strój prawie, że codzienny. Za to koncertu Turnaua wysłuchałam. I nawet Buka była.
Mój zasób wyrażeń został zainfekowany mową, wokół której krążył mój temat, czyli PRL-owskiej. No cóż życie jest ciężkie- jak rzekła by Monia.
I tak sobie myślę...
to już rok od poprzednich juwenaliów.
Czas jest nieubłagany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz