I przyszedł ten dzień by do zbyt dużej torby wrzucić niedbale kilka nie powiązanych ze sobą żadną ideologią drobiazgów. Odkryć gdzie ukryło się pokrowiec na Tośkę i wepchnąć tam brutalnie owego niepokornego laptopa. Zapakować się do busa, który mimo powszechnego przekonania nie był wcale pękający w śrubach.
I w końcu wrócić do domu.
Przywitania ciepłem słońca i złotem listowia zostawiam za sobą kłębiące się myśli. Wchodzę w swoją wrzosową rzeczywistość. Próbuję złapać przyjaciół, będących w nieustannym biegu. Dopadanie kotów wychodzi mi znacznie lepiej, choć młode pokolenie próbuje wykorzystać ostatnie chwile ciepła na podwórkowe wojaże przemykając z prędkością światła pośród stolarskich machin.
A na chwilę obecną staram się złagodzić stres związany z zagubieniem poduchy, cudownie odnalezioną Bridget Jones. Wszyscy już śpią. Nie pozostaje mi więc nic innego jak zatrudnić największego pluszowego misia w roli zagłówka i obejrzeć nieśmiertelną komedię. A jutro policzymy się ze z tym bezdusznym złodziejem.
-.-
I na dobrą noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz