Żyję. Trzymam się całkiem nieźle. Po pracowitych tygodniach siedzenia godzinami przed monitorem, kiedy kolejne próby sklecenia przyzwoitego akapitu, kończyły się z lepszym lub gorszym skutkiem, maiłam czas, by odetchnąć. I wiecie co, nawet nie było mi spieszno, by otwierać komputer. Zaszyłam się z książką*.
* Wbrew temu co
mówiłam, ostatecznie skończyło się na
Mistrzu i Małgorzacie - wypożyczonym z biblioteki
#FakDeLodżik LEVEL: lemur ;)
***
Po pierwsze: Wykopki! Rok bez porządnego naparzania kilofem jest rokiem straconym ;) Nic tak dobrze nie działa na zszargane stresami poprzednich miesięcy nerwy jak tego typu aktywność. To ciekawe, bo kompanie we własnym ogródku, albo obieranie ziemniaków na prywatny obiad już nie przynosi takiej zabawy. To musi być cudzy grunt, najlepiej taki zaprzeszły, ze wszystkimi cudami* jakie zdoła się w nim znaleźć. W naszym przypadku były nimi stosy kafelków i cegieł...
*Ok, Umówmy się. Łańcuch od krowy też może posiadać swoiste piękno...
Po drugie: Ostateczna konfrontacja z magisterką. To ciekawe, ale jak już przejdzie się magiczną liczbę pięćdziesięciu stron, wszelkie wcześniejsze narzekania wydają się śmieszne... Co prawda istnieje ryzyko, że promotor spojrzy na owe wypociny i przekreśli 3/4, ale nie wydaje się to już tak straszne jak na początku. Teraz jeszcze trzeba przejść przez biurokracje, drukarnie, introligatornie i komisje... jednym słowem z górki.
Po trzecie: W trakcie pisania miałam naprawdę doborowe towarzystwo. Jak nie delikwent budzący o 7 rano, bijąc dziobem w ścianę, to świerszcz (konik, pasikonik... czy jak powinno się to zielone coś profesjonalnie określać) gigantycznych rozmiarów przeglądający archiwa tuż przed nosem.
Po czwarte: Widoki. Ot tak. Bo piękne.
Po piąte: Do pana Jelonia mam słabość nie od dziś. A w letnim nakryciu rogów to już w ogóle. Tak. Dziadkowe rewiry ;)
Po szóste: Po raz pierwszy od wieeeeelu lat obejrzałam zachodni serial*. Z jednej strony nigdy nie miałam do nich cierpliwości. Szesnaście odcinków koreańskiej dramy to dla mnie dużo, a co dopiero kilka sezonów. A oprócz tego świadoma ryzyka uzależnienia wolałam nie próbować tej opcji w trakcie pisania pracy. Ale po skończeniu... to zupełnie inna sprawa.
Yes. Teraz jestem Sherlock'owym fanem.... i dobrze mi z tym! :D
* No dobrze. Od czterech lat oglądam też z doskoku
Przyjaciół. Ale biorąc pod uwagę, że odcinki trwają po dwadzieścia minut i mimo to dalej nie obejrzałam tych dziesięciu sezonów, uznaję, że to nie do końca się liczy.
I muzyczne nowe odkrycia:
Birdmask!